20 lipca 2008

Zakupiono w auchan...

Właśnie wróciliśmy z zakupów w Wola Park w Auchan, kupując tysiąc i jeden niezbędników do mieszkania:
Oto co się znalazło na paragonie:
- Torba Ekologiczna x2 (jakoś to trza przytachać)
- Mleko 1l x4
- Kitekat x4
- Pronto przeciw kurzowi
- Pur Lemon
- Płyn do mycia szyb
- Mleczko do czyszczenia (wanny itp)
- Ajax Spray
- Pojemnik na żywność x4 (w różnych rozmiarach)
- Ściereczki domowe x2
- Herbata Tetley
- Mięta
- Przyprawy: Chili
- Przyprawy: Curry
- Przyprawy: Pieprz czarny
- Makron x2
- Papier toaletowy Eko
- Worek na śmieci premium x3
- Rękawice gumowe
- Gąbka zmywak opakowanie szt.5
- Mydło Palmolive x3
- Żelazko Łucznik
- Żarówki różnego rodzaju x9
- Grzebień
- Wykałaczki drewniane
- Pasta Colgate
- Pastella Tuńczyk
- Pastella Łosoś
- Pastella Pstrąg
- Zestaw waciki + patyczki do uszu
- Łyżka wazowa "Tonga"
- Łyżka drewniana
- Tłuczek do mięsa
- Worki do odkurzacza x3

Oczywiście powinniśmy kupić więcej. Ale brak rąk. Trza dokupić proszek do prania, olej, różne różności do jedzenia (cukier, mąka, etc). Się dokupi.
Ale powoli zaczynamy zapełniać dom szpargałami :D

19 lipca 2008

The Day.... czyli na co dybie w wielorybie czubek nosa eskimosa.

Nawet nie wiedziałem, że tyle książek mieści się w moich szafkach. I to nawet po odłożeniu na bok tych do wywalenia. Dużo.... I czemu papier jest taki ciężki.
Cóż gwoli wyjaśnienia o czym ja bredzę.
Przeprowadzam się. A raczej wyprowadzam. Na swoje, moje i tylko moje :) No choć bardziej nasze. Moje i Słońca. O!

Więc należy wszystkie zabawki popakować i zanieść. Dobrze że nie daleko co nie znaczy, że nagle zrobiły się lżejsze.

Miejsce zaś gdzie się przenoszę to mieszkanie czyli Nora Goblińska nr. 59. Ładna przytulna i trzy komorowa. W sumie urządzona nieźle ale część wystroju który poprzednia właścicielka (trolica pewnie) wybierała dość .. specyficznie. Część wystroju jest jakby to powiedzieć... wątpliwa estetycznie. Ale się poprawi (co ja nie zrobię?).
Może nie wszystko na raz, ale się zrobi. Jeszcze nie wszystko umim ale sie nauczę. Mam zamiar podpytać pewne Ogry w sprawach budowlanych jako bieglejsze w tym temacie.

A poza tym co za różnica jakie ważne że własne. O!

11 lipca 2008

Kuchnia Imć Goblina czyli:
Parówki z pomidorami i fasolą

Będąc raz głodnym zawędrowałem do Tesco i zastanawiałem się co sobie kupić na obiad. Ale jak to mówią "osiołkowi w żłoby dano". Był po prostu za duży wybór. Czy kupić gotowe danie, frytki, pizze, coś ze słoika, makaron i sos do tego?
Za dużo wyboru i nie mogłem się zdecydować kręcąc się między półkami bez zdecydowania. Do tego chciałem wydać na obiad nie więcej niż 10 zł. W końcu zdesperowany i zły sam na siebie postanowiłem zrobić coś sam i tak powstała niniejsza potrawa.

By przygotować to mimo proste i niezłe danie potrzebujemy (ilość na dwie duże porcje):
- 3 średnie pomidory
- parówki
- puszkę fasoli (ja użyłem białej, może być i czerwona)
- łyżka oleju





Następnie kroimy parówki, w kawałki. Ja dodatkowo nacinam te kawałki poprzecznie dzięki czemu po usmażeniu ładnie się zawijają.



I na patelnie (wcześniej umieszczamy na patelni ową łyżkę oleju)


Następnie kroimy pomidora w cząstki:


Jak parówki zaczną sie rumienić wrzucamy pomidory, a po chwili fasolę z puszki (ale bez zalewy, trzeba odsączyć).
Smażymy na małym ogniu, pomidory muszą się rozpaść i rozklapciać. W połowie smażenia (po jakiś 5-6 minutach) dodajemy przyprawy, ja dodałem mieszanki "włoskiej" czyli: sól, rozmaryn, tymianek, papryka słodka, pieprz, cząber, bazylia, estragon.





I po jakiś 10-15 minutach, mamy takie oto coś:



Trudność Przygotowania:..
Czas Przygotowania:.........
Atrakcyjność Wizualna:.....
Satysfakcja z Jedzenia: .....

Podsumowując: Danie jest banalnie proste w przygotowaniu. Wyszło smaczne aczkolwiek robiłem lepsze. Dodanie makaronu zdecydowanie by pomogło. Jest dobre ale nie rewelacyjne, czegoś w nim brak.

Ocena Ogólna:.....

4 lipca 2008

Zakupy ciąg dalszy...

No to kilka rzeczy dołączyło do kolekcji kuchennej.
Poszliśmy po jedno wyszło drugie, mieliśmy obejrzeć kupiliśmy sztućce. Mieliśmy kupić talerze Ludwik coś tam (białe) kupiliśmy wygrzebane z półki ładniejsze, tańsze tyle ze w zniszczonym pudełku. (who cares?)

Więc:

Sztućce



Jeden z talerzy z zestawu


I na koniec cos co nas urzekło i miało wypisane na sobie "must buy!!!"
Kocie talerze (mamy szt 4 ale dwa sie powtarzają)










:)

3 lipca 2008

Pierwszy zakup do kuchni

Od czego mogliśmy zacząć meblować kuchnię?
Przecież to logiczne, od solniczek :)



Ale jak to powiedziało moje Słońce, nie mogliśmy ich nie kupić :)

PS.Aha jako że zmieniałem bloga na new (ten właśnie :D) to skopiowałem posty z starego, wszystkie mają etykietę "stare posty" więc łatwiej znaleźć. Jedynie komentarzy szkoda ale kopiowanie ich to był by masochizm. :/

Przemeblowanie, przeprowadzka i inne różności >> 21 maja 2008 10:57

Dziś kobity w mojej pracy omało się nie pozabijały. A poszło o biurka, przestrzeń życiową i co która komu przesunie.

Mianowicie, przyjmują u mnie w pracy nową osobę do mojego zespołu. Jak dotąd w pokoju 8-smio osobowym poza mną i P. są same kobiety. Będzie nowa kobieta, no i trzeba było zmieścić dla niej biurko.
I z tego prostego powodu był mega raban. Pomijam fakt, że biurka jakie są w naszej firmie są najpierw ładne potem funkcjonalne. Tak wiec wpasowanie kolejnego biurka nie jest takie proste. Ale można to jeszcze sobie skomplikować. Zamiast pomyśleć nieco więcej, i ustawić pokój nieco od nowa tak by to miało sens, było zgrabnie ustawione to lepiej przecież kombinować jak koń pod górę. Przesuwać, upychać po kątach by jakoś tam zmieścić biurko niemal po środku.

Mam nadzieje że nie jest to ogólno-kobieca przypadłość, ale cześć kobiet chyba sie nie nadaje do planowania przestrzeni. Przyznam co prawda że można to było zrobić gorzej. Ale też można było o niebo lepiej. Tyle, że w tym drugim przypadku cześć z nich musiała by ustąpić. Pójść na jakis kompromis. A to jest średnio możliwe. Podczas przesuwania mebli, atmosfera cieżka i napięta.

Odnośnie planowania przestrzennego to za jakiś czas będę miał okazję się wykazać własną głupotą. Otóż jest tajny (no bardzo tajny) plan by się przeprowadzić. Znaczy ja, do swojego mieszkania, do którego mam nadzieje po czasie jakiś wprowadzi się moje Słońce:)
Zobaczymy czy będziemy się kłócić o ustawnienie szafek w pokojach :P

Filmy 3 >> 10 maja 2008 22:08

Ostatnio z przyczyn różnych (min. kupony sodexho z pracy) dość często odwiedzam kino.
Filmy jakie oglądałem jakościowo dość różne były, choć tendencja na szczęście jest wzrostowa.



Film Pierwszy czyli jak zepsuć dobry początek
**Doomsday**

Film o niedalekiej przyszłości, na terenie wysp brytyjskich wybucha epidemia mega morderczego wirusa. Władze zdesperowane, nie mogąc go okiełznać, odcinają (wielkim murem) północną część wielkiej Brytanii zostawiając tam wszystkich chorych na pastwę losu. Mija lat 25, okazuje się że mimo wszystko wirus się przedarł do przeludnionej Anglii. Rząd mając tajne informacje że na odciętym terenie ktoś żyje wysyła grupę komandosów by zdobyli antidotum które prawdopodobnie północ posiada. (Jeden z naukowców pracujących nad antidotum również został odcięty - stąd pomysł,
że musiało mu się udać).

Tyle gwoli wstępu fabuły.
Film na początku jest niezły, trzyma w napięciu, scena odcinania zarażonej Szkocji jest dobra i ciarki idą po plecach. Potem napięcie nadal nie spada,
przygotowania komandosów do wyprawy poza mur przypominają nieco przygotowania marines Obcego 2 ale w dobrym tego sensie. Napięcie trwa nadal, gdy docierają do zniszczonego miasta, opuszczonego, porośniętego dziką roślinnością. Opuszczony szpital, resztki szkieletów chorych na wirusa. Napięcie jest nadal niezłe, film jest sugestywny i fabularnie "realny".

Tyle że od tego momentu zaczyna się równia pochyła....
Co by nie spoilerować tym co mimo wszystko chcą film obejrzeć. Kolejne sceny nastrój uzyskany przez pierwsze 20 minut filmu szybko niszczą. Bzdura goni bzdurę, kalki z innych filmów są aż nazbyt widoczne. Czasem dość zabawnie łączone, jak np. scena z Mad Maxa, ucieczka po szosie przed "dzikimi" w zniszczonych samochodach. Było by fajnie gdyby nie uciekano nowiutkim Bentleyem... James Bond ucieka Mad Maxowi....
Fabuła zaczyna mocno trzeszczeć od grubych nici jakimi zaczyna być szyta. Sceny są tak przewidywalne że aż żal. To jakby początek scenariusza pisał niezły scenarzysta a dokończył 12-sto latek z zbyt wybujałą wyobraźnią.

Morał z filmu: Bentley nie jest samochodem dla czarnych (czarnoskóry bohater jako jedyny nie dobiega do niego....).

Plusy: Niezła gra Rohny Mitry, która jak na modelkę gra nieźle mimo tego co ma grać. Niezłe efekty i gwarantowane odmóżdżenia.

Minusy: Niepotrzebne sceny epatujące krwią. Fabuła się coraz bardziej sypie, z thrillera zmienia się w komedię klasy B. Szkoda na ten film pieniędzy.



Film Drugi czyli Cudze chwalicie swego nie znacie.
**Nie kłam kochanie**

Główny bohater, lowelas i podrywacz wpada w finansowe tarapaty. Rozwiązaniem ma być spadek od bajecznie bogatej ciotki. Tyle że ciotka ma prosty warunek, przekaże mu pieniądze jak się ożeni. Musi szybko znaleźć narzeczoną. A ciężko to zrobić jak zraził do siebie wszystkie znane mu kobiety.

Komedia romantyczna made in Poland. Fabuła wiadomo niezbyt skomplikowana, i przewidywalna. Ona go kocha, on ją wykorzysta, on się zakocha. Sprawa się wyda ale będzie dobrze. Jak to w każdej komedii romantycznej.

Jednak wykonanie jest bardziej polskie niż amerykańskie. Co wychodzi
filmowi na dobre, żarty są bardziej ambitne niż spadanie ze schodów. Wiele
żarcików jest pozostawionych wyobraźni i domysłom widzów zamiast jak w
amerykańskich produkcjach wywalać wszystko kawę na ławę. Do tego dochodzi dobra gra aktorów (choć mi gra Adamczyka bardziej się podobała niż memu Słońcu). Film nie jest rozwleczony, nie dłuży się. Nie raz podczas filmu cała sala wybuchała śmiechem. Może "Nie kłam kochanie" nie zostanie za długo w mojej pamięci ale nie żałuje wydanych pieniędzy.

Plusy: Sympatyczny, dobrze zagrany i autentycznie śmieszny.

Minusy: Fabuła przewidywalna, ale to nie jest wielka wada.



Film Trzeci czyli nie osądzaj książki po okładce
**Alpha Dog**

Film o bogatym dzieciaku, handlującym trawką. O nim, jego znajomych. O
jednym z dilerów z którym ma na pieńku, o pewnym porwaniu i co z tego wynikło. Studium amerykańskiej młodzieży i pewna próba zastanowienia się
czemu mimo tylu świadków zajść doszło do tragedii.

Film o przypadkowym w sumie porwaniu i jego konsekwencjach. Oparty zresztą na faktach a raczej będący ich pewną adaptacją.

Przyznaje, że poszliśmy na film nie wiedząc niemal o czym to tylko dla
nazwiska Justin Timberlake by się ponabijać jak gra. Wiadomo, piosenkarze nie potrafią grać (tak jak i modelki a biali nie potrafią skakać).
Cóż wbrew naszym oczekiwaniom Justin nie gra tam w dwóch scenach, a w 80% filmu i to gra dobrze. Zresztą moim zdaniem najmniej wyraziste role mieli w tym filmie Sharon Stone i Bruce Willis. Nie znaczy, że złe, ot nie wypadli aż tak "gwiazdorsko" na tle młodych aktorów grających większość ról w filmie.

Sam film określę krótko, bardzo bardzo dobry. Trzyma w napięciu, doskonale zagrany, zostaje w pamięci. Mija nie wiadomo kiedy, wciąga i wypluwa dwie godziny później.

A że nieco popkornowy i nieco wygładzony? ... cóż amerykański.

Plusy: Gra aktorów, fabuła, zgrabnie nakręcony (miejscami niby dokument, i nie chronologicznie).

Minusy: Popkornowy ale to nie duża wada.

........................................................ >> 1 maja 2008 15:36

.
.
.
.
.
.
.
.
.
Wiem ze nic nie wiem poza tym ze wszystko psuje....

Ponowne goblinie gadanie czyli Goblina zrzędzenie marudne. >> 9 kwietnia 2008 11:09

*****Część pierwsza. O nędzy i żałości w sklepie wielkim.*****

Słońce mego życia jakiś czas temu stwierdziło, że chce sobie kupić grę. Japońską oczywiście, z Tele-Rubisiem na okładce (chodzi o Devil May Cry 3 gwoli wyjaśnienia). Ot naszło ją.
Dodatkowym bodźcem ku zakupom były bony jakie rozdawał duży sklep z racji swoich 5-tych urodzin. Kupon rabatowy 25% do jednego zakupu. I właśnie ten kupon chciało moje Słońce wykorzystać przy zakupie gry.

Po dotarciu do owego sklepu i zakupie niemal pierwszej lepszej gazety w tymże sklepie (kupon dostawało się po zakupie czegoś) udaliśmy się na poszukiwanie działu gier. Sklep zajmuje się sprzedażą gazet, miesięczników, filmów, książek itp. na wzór Empiku. Najpierw w miarę logicznie myśleliśmy, że gry będą tam gdzie inne podobne media, czyli w okolicach filmów i muzyki. Otóż, ku naszemu zdziwieniu filmy i muzyka były. Gry nie.
Jednak stojak niedaleko wejścia na którym stała gra Wiedźmin sugerował że gdzieś te gry są.

Metodą goblińską (do przodu...) postanowiliśmy przeszukać owy sklep co by znaleźć zaginiony dział. No właściwie to ja chciałem to robić metodą goblińską (bom goblin) ale Kochanie wykazało się sprytem. Na tablicy było że „programy komputerowe” są na piętrze drugim.

Jak się łatwo domyślić udaliśmy się na owe piętro drugie (schodami ruchomymi, jupiiiiiiiiiii).
No i właśnie tu nam witki opadły. Tu znajdował się dział gier, a raczej dzialik, W wielkim sklepie za cały asortyment gier służyły trzy małe półki średnio zapchane grami, w sumie było tam może z dziesięć tytułów. W tym głównie Wiedźmin i dodatek do Herosów. Żałość i nędza. Obrazu dopełniały półki obok z programami do nauki języka których było dużo więcej.

Nie bardzo to rozumiem. Sklep posiada olbrzymi asortyment zarówno książek jak i muzyki czy filmów. Czemu więc nie gier?
Bo ja przynajmniej rozumuje tak. Albo dużo albo nic. Jeśli już są gry w asortymencie to w takiej ilości by to miało sens. A jeśli nie to nie. Jakby gier w sklepie nie było bym się nieco zdziwił i tyle. Ot po prostu skupiają się na książkach i filmach. Nie każdy sklep musi sprzedawać wszystko. Za to małe nędzne półki z kilkoma tytułami są psu na budę. Maniak gier na pewno tu kupował nie będzie bo nie ma co wybierać. Osoba średnio grająca nie przyjdzie tu po gry z tego samego powodu. A liczenie że ktoś chyba przez czysty przypadek kupi grę mając tak nędzny wybór to moim zdaniem idiotyzm.

Gwoli podsumowania to gra była w Empiku, co prawda nie pierwszym ale drugim z kolei. Kochanie na razie poznaje tajniki używania klawiatury bo się programiści od konwersji z konsoli nie postarali do gry potrzeba albo pada albo zdolności człowieka gumy i dużo cierpliwości.


*****Część druga. O dzieciach, małych urwisach i rozmowach z nimi prowadzonych.*****

Mam siostrzeńca. No takiego przyszywanego co prawda, bo jak na razie o tym by moja siostra miała jakieś dzieci nic mi nie wiadomo (jej chyba też).
Mateusz bo tak mu na imię jest rozkosznym dzieckiem. Sprytnym, rezolutnym, upartym i czasem męczącym. No tak go odbieram widząc go mniej więcej raz w tygodniu na kilka godzin. Nie przebywam z nim 24 godziny na dobę więc pewnie jest bardziej męczący dla rodziców.
Cóż przywilej „wujka”.

Ale nie do końca o tym chciałem. Rodzice małego rozmawiają z nim w sposób normalny, i ja zgodnie z ich prośbą i zaleceniem zwracam się tak samo. Już mówię o co mi chodzi. O to, że sporo osób do dzieci używa jakiegoś dziwnego quasi języka. Szczebiocze jak potłuczeni, „ślićna dzidzia ma ciukierka?”. Bleah...
Te wszystkie „nini”, „titi”, „ści” itp. powodują że cierpnie mi skóra i bolą zęby. Kojarzą mi się z taką typową ciotką czy babką z opowieści co to łapie dziecko za policzek i potrząsając mówi „jak dzidzia ulosła”. Koszmar.
W pełni się zgadzam, że nie można taktować dziecka jak idioty. W przeciwieństwie do nas szybko się uczą, chłoną wszystko. Czemu więc mają chłonąć jakieś idiotyczne stwierdzenia. Nie chodzi mi tu o zdrabnianie bynajmniej. Pies dla dziecka to nadal może być piesek, ale nie koniecznie piesieciek. Co to jest niby piesieciek?

Tak więc rozmawiając z Mateuszem mówię normalnie, nawet jeśli nie wszystko łapie to nie szkodzi (a rozumie więcej niż mi się zdaje za każdym razem). Może nie sypie z rękawa „alegoriami” i innymi trudnymi słowami ale ot rozmawiam. Jak na razie jego rodzice mnie nie udusili i nie zakopali w lesie więc nie robię chyba źle ;)

Ostatnio zaś miałem przykład odwrotnego działania, stojąc na przystanku i czekając na moje Słońce mimowolnie obserwowałem panią która miała obok siebie trójkę dzieci. Dwoje starszych w wieku przedszkolnym jedno mniejsze (z rozmowy wywnioskowałem że jej jest tylko to mniejsze). I właśnie do tego najmłodszego co chwila szczebiotała: „śmakuje lizaciek? ślićna dzidzia chce lizaćka” itd.. więcej nie pamiętam ale koszmarne to było. Dodatkowo pani rozmawiała z starszymi chłopcami niemal tym samym językiem. Będąc jeszcze strasznie wścibska, standardowy zestaw pytań o rodzinę, wysokość zarobków rodziców itp.

Najlepiej całą sytuację skwitował jeden z młodzieńców gry owa pani wsiadła do autobusu zostawiając ich pod opieką mamy która w między czasie doszła: „Dobrze że sobie poszła, straszna baba”
Cóż nic dodać nic ująć.



*****Część trzecia. O imprezach i znajomych*****

Ostatnio byłem na dwóch imprezach. Pierwsza to Disorder Night Party, na które kiedyś zaciągnęło mnie moje Słońce i od tamtego czasu chodzimy w miarę regularnie. Impreza jest z gatunku japońskiego Rocka i okolic, w mhroocznym klubie Metal Cave niedaleko mojej starej podstawówki (odnośnie tej podstawówki patrz niżej).

Zastanawialiśmy się co nas ciągnie na Disordera, na pewno nie miejsce. Małe, zatłoczone, nadymione z fatalną akustyką. Na pewno wikt, piwo ujdzie, ceny ujdą do jedzenia nic nie ma. Na pewno nie do końca muzyka, bo prawie nigdy nie puszczają tego co byśmy chcieli a jak wspomniałem i tak słychać to nijak.

To czemu się za każdym snujemy na Disordera to na pewno znajomi i możliwość marudzenia potem.

Tak też było ostatnim razem, dodatkowo do standardowego zespołu znajomych Warszawsko-Siedleckich dołączyli nowi. Jeden z nich, osobnik którego wcześniej średnio lubiłem okazał się całkiem znośny.
Cóż, był po imprezie mocno wypluty więc zachowywał się bardziej naturalnie niż normalnie, nie lansował się i nie grał jak wcześniej.
Prawdziwe okazało się powiedzenie „Nie osądzaj książki po okładce”.
Tak więc mimo standardowego dymu i prawie-akustyki uważam Disorder za udany. I jak zwykle pomarudzę, że imprezę tego typu można zrobić pięć razy lepiej. Jak każdy Polak mam prawo marudzić sam nic nie robiąc :P

Drugą imprezą ja jakiej byłem to spotkanie mojej podstawówki. Tej drugiej w mojej karierze.
Co prawda na spotkanie deklarowało się sporo osób a przyszło nas całych czterech. Nie wiele się zmieniliśmy. Ta sama głupawka, i tak samo się dobrze nam rozmawia.
Potem zbiegiem różnych okoliczności pojechaliśmy z kolejną osobą z naszej podstawówki, Karoliną na grilla do jej znajomych.
Najpierw mieliśmy kupę śmiechu bo z braku miejsca kupowaliśmy mięso na grilla w stacji benzynowej Statoil. Dokładnie to mięsa nie mieli więc kupiliśmy kabanosy i parówki (kabanosy z grilla są niezłe, parówki średnie).

Najzabawniejsze i utwierdzające mnie w przekonaniu że świat jest mały jest to, że znajomi Karoliny okazali się mieć tych samych znajomych co ja (poza Karoliną oczywiście). Czyli właściwie mogę powiedzieć, że byłem na grillu u znajomych.

A właśnie miałem przekazać: Pozdrowienia dla Lorminy od Juliana i kolegów z Arkadii. (zainteresowani wiedzą o soo choszi).
Jako, że Lormina (znana mi pod innym imieniem) czyta moje pisadło chyba czasem to mam nadzieję że dotrze.



Tym optymistycznym akcentem kończę na razie marudzenie, idę zrobić sobie herbatę, w końcu coś trzeba w pracy robić.

NoWa NotkA >> 11 marca 2008 10:45

Yą ziąaaa!!!!1111

Jakoś ostatnio nie miałem weny tfurczej. A raczej pomysły na notkę miałem, ale razem z pomysłami miałem blogowstręt :P Znaczy wyjątkowo mi się nie chciało usiąść i spisać tego co mnie po głowie chodzi.
Ciut siem tego zebrało :) Więc, spisuje.

Adin
Część pierwsza, zwana "Głowy Gadające" od ludzi wszelakich w środkach naszych miłościwie komunikacyjnych rozmawiających, o nich oraz o naszym w internecie opisaniu traktująca.

Jako, że samochodu nie mając spędzam sporo czasu w tramwajach, metrze i innych naszych cudownych warszawskich transportach mam zwyczaj zajmowania się czymś podczas podróży by szybciej czas płynął.
Oczywiście najchętniej czytam niemal cokolwiek co mi wpadnie w łapki ("Metro" się nadaje). Aczkolwiek często przyglądam się współpasażerom, wypatrując ludzi ciekawych i po prostu obserwując.
Ostatnio uświadomiłem sobie jak bardzo zmieniła się jazda tramwajem w stosunku do tego jak było lat temu kilka.
O co mi chodzi? Już tłumaczę. Chodzi mi o rozmowy w tramwaju. Nie z osobami które stoją obok nas ale przez telefon.
Pamiętam jak bardzo było dla mnie dziwne rozmawianie przez komórkę w tramwaju na początku bytności komórek. Człowiek czuł się dziwnie zarówno samemu rozmawiając jak i słuchając czyjejś rozmowy.

Teraz poziom "ekshibicjonizmu" każdej osoby wzrósł i to mocno. Większość przez Internet i telefony komórkowe. Rozmawiamy, bez skrępowania, przy obcych osobach o sprawach prywatnych, wiedząc że będą słyszały co mówimy. Powstały Blogi, na których uzewnętrzniamy się (jedni bardziej inni mniej) przed każdym kto tylko będzie chciał słuchać. Serwisy w rodzaju Grona czy Naszej Klasy to kolejne stadium. Choć teoretycznie służą do wyszukiwania i porozumiewania się z znajomymi to w praktyce do naszych danych, zdjęcia itp. dostęp ma każdy.
Oczywiście sporo zależy ile sami innym pokażemy, czy zamieścimy zdjęcia czy nie, co i ile napiszemy o sobie. Jednak poziom "obnażania" się przed światem jest wyższy niż kiedyś, dowolna osoba, niechby i z Chin może zobaczyć jak się nazywam, gdzie chodziłem do szkoły, kim są moi znajomi, jak teraz wyglądam.
Mnie osobiście to nie przeszkadza, ale zastanawiające jest jak bardzo się to zmieniło od czasów mojego dzieciństwa.
Młodsze ode mnie pokolenia idą nawet krok dalej, często na owych serwisach itp. wyszukują osobę kompletnie nie znaną i zawierają z nią znajomość. Z jednej strony to dobrze, że nie zamykamy się na świat i ludzi. Z drugiej o tyle smutne, że często owe znajomości poza komputer nie wychodzą.

Kiedyś by zapytać się kolegi mego Maćka czy wyjdzie na dwór musiałem się ruszyć, pójść i osobiście zapytać, potem nieco starszy po kolegę Artura albo dzwoniłem na domowy albo piechotą do niego ruszałem. A dziś sms-y piszę.
Chyba warto co jakiś czas zmienić przyzwyczajenia, spowolnić na chwilę wyścig szczurów i zamiast napisać sms-a "Co tam? Dobrze u ciebie? To ok....", ruszyć się z domu, przejść i zapytać o to samo osobiście.


Zwei
Część druga, zwana "Człek Wielki" traktująca o twórcy gier wszelakich który wiele stworzył i przyczyną zajść kilku w mym życiu jest.

Dnia 04.03.2008 zmarł Ernest Gary Gygax .
Kto zacz, spytacie zdziwieni? Cóż, nie dziwne że nie każdy wie kto to. Ale część powinna (a na pewno część osób w miarę regularnie czytających moje pisadło).
Otóż w 1974r razem z Davem Arnesonem stworzył ni mniej ni więcej Dungeons & Dragons. Pierwsze Role Playing Games ever. Był jednym z założycieli Tactical Studies Rules (bardziej znanego jako po prostu TSR), które przez lata wydawało D&D, potem AD&D, jakby nie było właściwie "matkę" tego co dziś znamy jako RPG-i (z polska).
Za swego życia napisał więcej podręczników do gier niż niejeden pisarz książek. TSR wydało setki tytułów, podręczniki do RPG i książki. Dziesiątki gier komputerowych wyszły pod banderą TSR. (dla dzisiejszego gracza to raczej prehistoria ale kiedyś się człowiek zagrywał).
Moim skromnym zdaniem powstanie gier Role Playing i boom fantasy jaki był dzięki temu miał olbrzymi wpływ na wiele rzeczy. Gry komputerowe czerpią z tego gatunku garściami od początków ich powstawania (co by wymienić "Eye of Beholder", "Ishtar" i z nowszych "Wrota Baldura", "Neverwinter Nights" czy naszego rodzimego "Wiedźmina"). Dziesiątki autorów książek nie było by dziś słynnych gdyby nie RPG (bo kto inny czytałby wypociny z Dragonlace niż maniacy gier...). Czy powstanie i sukces miało wpływ na coś jeszcze? Na ekonomię USA, trzęsienie ziemi w Nairobi? Nie wiem, nie posiadam wiedzy ani umiejętności by to ocenić, ale jestem pewien, że ma wpływ większy niż mi się wydaje.

To co mogę ocenić to jaki to miało wpływ na mnie. Co prawda samego twórcę RPG nie miałem jak poznać, a i boom na gry fabularne w Ameryce do polski dotarł z poślizgiem..
Ale gdyby nie to że kiedyś kupiłem czasopismo "Magia i Miecz" i wsiąknąłem w świat RPG kilka rzeczy by się w moim życiu raczej nie wydarzyło:
- Nie poznałbym znajomych jakich mam teraz. Pozdrowienia i machanie macka dla wszystkich :) Dodam że bardzo solidnych znajomych.
- Nie jeździłbym w miarę co roku na Flamberg (i nie wyłamałbym na nim 2 raz ręki z barku, pierwszy był w tramwaju więc to niezależne od RPG). Czyli również nie poznałbym wielu, wielu osób z całej polski, i nie odwiedziłbym Gdańska u Kuli :)
- Nie miałbym raczej głowy zapchanej dziwną wiedzą, nie każdemu chyba przydaje się wiedzieć jak wygląda i czym się różni gizarma od partyzany, kim był wójt czy sołtys, czym się różni Hrabia od Barona (podziękowania dla Kohei'a), jaką premię wytrzymałości ma Wojownik na 14-stym poziomie (+9 gwoli jasności). Jak działa odrzut w broni i czemu strzela, kto to są Fianna i czemu Irlandczycy. Dziwna wiedza z zakresu historii, broni palnej i białej siedzi w mojej głowie. Do tego cyferki i fragmenty zasad i podręczników do niczego poza grą nie potrzebne :)
- Ostatnie i najważniejsze, nie poznałbym mojej Narzeczonej, w Empiku w nieistniejącym już Klubie Bastion, i za to Panu Ernestowi Garemu Gygaxowi jestem najbardziej wdzięczny :)

Prawie jak Pizza.... >> 17 lutego 2008 15:22

Dziś rano wpadliśmy z Sis na genialny pomysł. Zamówmy pizzę.
Po chwili negocjacji doszliśmy do wspólnego słusznego wniosku że Pizzą ową będzie Flambe, duża na grubszym cieście Flambe. Poinformowaliśmy (znaczy Sis) panią z telefonu że niestety posiadamy jedynie 50 zł więc prosimy by dostawca miał jakieś drobne.
Ok zamówienie złożone, czekamy...

...
...
...

Nawet nie tak długo czekaliśmy (w granicach standardowych 30 minut).
Ale to złego miłe początki.
Najpierw się okazało, że dostawca nie ma ze sobą drobnych. Nic a nic. Pizza miała nas kosztować 35 zł (30 zl coś tam + napiwek). No nic 50 zł nie damy, bez przesady. Ok udało się uzbierać 40 zł. To może ma choć 5 zł reszty. Nie....
Cóż nie powiedzieli mu że ma wziąć drobne to nie brał, jego pierwszy kurs i nie ma drobnych. Ok.........
Ciśnienie się podniosło, zacisnęliśmy zęby i daliśmy 40 zł. Dostawca wydał nam wyskrobawszy 1,5 reszty. Jego akurat mi trochę szkoda, był na tyle uczciwy że choć głupio mu się zrobiło.
...
Nic to, bierzemy się za pizze. Przyznam że nie od razu się połapaliśmy (jak się je się nie myśli).
Otóż zamiast naszej pizzy dostaliśmy pizzę wiejską, średnią na cienkim cieście.
:/
No i tyle. Zjedliśmy bo czemu nie ale pewien zgrzyt został. Jakoś to nie tak miało być.

Nauczka nie jadać na wczesny obiad pizzy czy jak?

Oldmobile.... >> 12 lutego 2008 19:57

Wchodzę dziś na klatkę do siebie do bloku i słyszę rozmowę osobnika lat max 15 z osobnikiem lat max 15:
- Przecież on stary jest, zwariowałeś?
- Stary?
- No przecież, rocznik 1980, ma już 30 lat, do niczego...
(ogólnie chodziło o samochody)

A właśnie że rocznik 1980 nie ma 30 lat i nie jest do niczego :P Znaczy min. o mnie chodzi. Jak to ujął jeden Ogre: Mam nowe oczko w rosole.

Cóż, wedle prezentu jaki dostałem (almanach o goblinach"Gobliny - Odległe Królestwo" od Mr.T):
Gobliny Informacje podstawowe

* Gobliny mogą się różnic budową, ale zazwyczaj mężczyźni mierzą około 50 cm i ważą około 30 kg. (zgadza się jest "około" :P)
* Skóra goblinów jest zazwyczaj zielona, ale w niektórych klanach może mieć kolor niebieski, żółty, brązowy lub czarny. (zgadza sie, zielona)
* Choć wiele goblinów potrafi używać Maaggii, tylko grupka wybrańców osiąga stopień wtajemniczenia Mistrza Maaggii (zgadza sie, to nie ja :P)
* Gobliny żyją przeciętnie około 250 lat, a pełnoletność osiągają w wieku lat 35 . (zgadza się, każdy kto mnie zna nie powie że zachowuje się jak pełnoletni)
* Gobliny żyjące w miastach tworzą zazwyczaj małe rodziny, składające się z dwojga rodziców i dwójki gobliniąt. (zgadza się ;) )

Czyli Almanach potwierdził to co już wiem. Jestem goblinem.
Co prawda Oldmobile Goblin rocznik 80 (ale co to za rocznik....:D).

Klocek w nosie >> 1 lutego 2008 15:17

Wczoraj moje Kochanie napisało do mnie po pracy takiego smsa (przytaczam fragment z pamięci)
"Poza tym, że dziecko rano wsadziło sobie klocek do nosa dzień był ok"
Gwoli wyjaśnienia kochanie pracuje z 4-ro letnimi skrzatami sztuk o ile dobrze pamiętam ok 20.

Pomijając wsadzenie klocka do nosa (mi się nie zdarzyło umieszczać ciał obcych w nosie albo tego nie pamiętam) to zawsze jak słyszę podobne historie zastanawia mnie jakim cudem żyję.

To co czasem wyprawiają dzieciaki zahacza o autodestrukcję. Chęć sprawdzenia wszystkiego i ciekawość powoduje, że chyba każdy z nas ma jakąś zabawną historyjkę z dzieciństwa. Co prawda zabawna to ona jest teraz nie wtedy. Mi się udało w swoim dzieciństwie chyba jedynie:
- Rozbić łuk brwiowy o biurko (zdejmując spodnie by się przebrać w piżamę)
- Prawie dać się potrącić przez autobus (śmignął mi z 10 cm ode mnie).
- Oblać wrzątkiem prawą dłoń (dobrze że tyle dzięki radom babci i wujka nie mam dziś śladów)

Do tego dochodzi wszelkie głupie zabawy na budowie, przebieganie na czerwonym, kładzenie monet na torach pociągowych, włażenie na drzewa zdecydowanie za wysoko czy puszczanie płonących modeli samolotów. Pewnie coś by się jeszcze znalazło ale w tej chwili nie pamiętam. Ciekawe, że dziś na większość tych czynności zdecydowanie bym się nie zdecydował.

Czyli wychodzi na to, że "na starość" robię się tchórzliwy. :P

Zima 2.1 oraz inne beczki (po raz drugi) >> 23 stycznia 2008 09:27

Dzięki mojej kochanej Gwiazdce udało mi się odzyskać notkę.
(swoja drogą czy notka może być skasowana odgórnie? pewnie tak, jak znów zniknie zacznę się zastanawiać).

Ok to leci to co już było ale znikło:

"Pogoda sobie przypomniała że jest styczeń. Za oknem pada jakby chmury
chciały nadrobić dni bez śniegu. Z jednej strony dobrze (zimaaaa!) z drugiej nie bardzo dobrze (zimaaaa!). Lubię jak w zimę jest nieco zimno i jest śnieg. Co to za zima bez śniegu ? Zdecydowanie bardziej wolę biały puch niż paskudny mokry deszcz. Śnieg jest jakby mniej "mokry" i z mniejszą intensywnością dostaje ci się do butów, plecaka i na okularach.

Mam tylko nadzieję, że ładny śnieg nie zmieni się w paskudną chlapę.

Z innej beczki

Potteromaniak
(w tekście poniżej nie ma spoilera, to jak by ktoś się obawiał)
Jako, że premiera nowego Harrego Pottera za chwilę zabrałem się za czytanie serii od początku co by sobie przypomnieć fakty, postaci itd.
Na razie udało mi się doczytać części 1,2,3 i 6 :) Pewnie przed premierą nie zdąże reszty, a raczej ciężko mi będzie się powstrzymać przed czytaniem części siódmej by doczytać resztę.
Również z okazji nowego Pottera łaziłem sobie (internetowo) po miejscach gdzie były komentarze i oceny czytelników (na podstawie wersji angielskiej).
Recenzje i oceny były przeróżne, od tego, że książka jest nudna i zbyt przewidywalna po pianie z zachwytu. Jako, że nie wyobrażam sobie by ktoś przeczytał część ostatnią nie czytając wcześniejszych tym to dziwniejsze.
Czy aż tak autorka zmieniła styl pisania? Wiele osób miało za złe Rowling, że "Harry Potter i Insygnia Śmierci" jest zbyt poważna. A jaka ma być, skoro każda kolejna część jest poważniejsza, nieco mniej bajkowa. Biorąc pod uwagę, że nawet osoby które zaczynały czytac Harrego Pottera mając lat 10 teraz mają 17 nie uważam by to było coś złego.

Swoją drogą co jakiś czas jak mnie nachodzi na czytanie Pottera i ew. szperanie różnych rzeczy o Potterze w internecie natrafiam po raz 583 na artykuły o szkodliwości Harrego Pottera.
Cytując jeden z artykułów:
"Świat Harry'ego Pottera jest wypełniony symbolami - zauważa trafnie G. Kuby - które są w kulturze definiowane jako symbole zła, i tak właśnie są niemal przez wszystkich postrzegane (dz. cyt., s. 41) - wąż, smok (miłość do smoków), kamienny posąg, szpony, rogi, zielona błyskawica, siarka, kolory: czarny, krwistoczerwony (te ostatnie zawłaszczone ponadto przez satanizm)." (cytat z tej strony - wortal JP2 )

Najbardziej mnie ubawiły kolory czarny i czerwony, z resztą mogę się jakoś
tam zgodzić. Rozumiem, że wszystko co czarne to satanistyczne i zue? Nie to żeby księża czy zakonnice chodzili w czarnych szatach. Mi rwistoczerwony
prędzej kojarzy się kolorem szaty królów, ale ja tam nie wiem pewnie jestem skażony (cytując nie znaną mi babcię w trawaju na mój temat: "szataniszta").

Więc tym optymistycznym akcentem kończąc czekam aż dostane w łapki
ostatniego Harrego. Na szczęście na przystankach i w tramwaju śnieg nie pada można czytać ile się da :)"

Grrrrrrrrrrrrrr >> 23 stycznia 2008 09:03

Grr, zniknęła notka.
Człowiek się napisze a tu mu znika.

Żeby błąd jakiś wyskoczył to ok, zdaża się (ale po to pisze notki nie na www ale w wordzie).

Ale nie, notkę widziałem, sprawdzałem, worda usunąłem. A dziś patrzę a tu uj....

Tak mi się kawał skojarzył:
Żona do męża:
- kochanie co to jest konsternacja?
- wiesz słoneczko, ja definicji nie znam, ale powiem ci tak ogólnie na przykładzie:
Jedziesz do mamusi na tydzień więc ja sobie panienkę do domu na ten czas sprowadzam, ale ty się z mamą pokłóciłaś i po 2 dniach wracasz. Co widzimy:
Ja w łóżku z panienką, a ty w drzwiach. Z mojej strony jest to konsternacja.
- Czy ja kochanie dobrze zrozumiałam? Wyjeżdżasz na 3dni na delegację, a ja sprowadzam sobie faceta ..
Mąż przerywa
- o nie moja droga, kurewstwa to ty z konsternacją nie mieszaj.

I to co mi się kojarzy to nie jest konsternacja....

Zastanawiałem się...... >> 7 stycznia 2008 14:08

Zastanawiałem się jakiś czas temu jakiej muzyki słucham ostatnio i jakie płyty chciałbym posiadać... Zestawienie wyszło mi dość specyficzne:
- Fegrie
- Nelly Furtado
- Gwen Stefanie
- Feel
- Green Day

Wyszło mi strasznie popowo i cukierkowo. Na szczęście wczoraj się nieco odmieniło i wróciłem do normalniejszej muzyki. Słuchałem Papryczek (Czerwonych Gorących Papryczek Chilli) i Lordi (ok. Lordi to nie normalna muzyka a na pewno nie normalni muzycy).

Gwoli zestawień drugie nad czym się zastanawiałem to w ilu dziwnych miejscach już pracowałem:
(mniej lub bardziej chronologicznie)

- Rozdawanie Ulotek
- Robota na budowie: Impregnowanie desek
- Rachmistrz Spisowy w Ogólnopolskim Spisie Powszechnym
- Robota na budowie: Rozbiórka domów
- Pakowacz paczek z książkami do wysyłki
- Sprzedawca w księgarni (specyficznej bo 24h na Centralnym)
- Sprzedawca w sklepie z odżywkami (takimi dla pudzianów).
- Biurwa w ubezpieczeniach: Obsługa w centrali (papierkologia).
- Sprzedawca w sklepie z figurkami/planszówkami i cała otoczka tego (turnieje/pokazy).
- I znów biurwa w ubezpieczeniach (robię niemal to samo co wcześniej).

No to chyba tyle :) Trochę się tego uzbierało, w sumie mogę stwierdzić, że „jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję”.
Wymieniłem tu tylko to za co otrzymywałem wynagrodzenie, bo pomagając rodzinie czy pracując w domu to jeszcze kilka umiejętności bym dorzucił (rolniczych jak np. kopanie ziemniaków, przerzucanie siana, grabienie, wiązanie snopków, oraz kilka bardziej domowych hydrauliko-elektrycznych których szczerze nie lubię....).

O tyle wyszło z mojego myślenia. Ha!

Standardowo dzingyl bezn.... >> 24 grudnia 2007 16:10

Święta :) Czas radości, spokoju i świętowania. W teorii...

Tak na prawdę często jest to czas kupowania mas prezentów, spieszenia się ze wszystkim by zdążyć. Biegania po zakupy, czas stania w kolejkach i wstawania rano po pieczywo z piekarni.

Mimo to iż świat wymaga od nas byśmy robili wszystko szybko i uczestniczyli w wyścigu szczurów życzę wszystkim by święta były dla nich czasem spokoju, odpoczynku, wzajemnej uprzejmości i miłości.
Spędźmy ten czas nie na patrząc na to czy zdążymy na czas zrobić wszystkie potrawy ale jako okazję do odpoczęcia i po prostu pobycia z rodziną. By uchwycić choć trochę z magii święta jakim jest Boże Narodzenie.

Czego sobie i wszystkim życzę.
WESOŁYCH ŚWIĄT.



Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie dorzucił. Jak ktoś będzie niegrzeczny to zamiast normalnego mikołaja dostanie takiego:

Podsłuchane, czyli rozmowy o piciu. >> 19 grudnia 2007 14:36

Chwilowo u mnie w pracy tematami „na tapecie” są oczywiście święta i sylwester.
Oto fragment jednej z rozmów o ofercie sylwestra (w jakiejś restauracji):
- Fajnie tam jest i tanio, jedna wada że na jedną osobę jest pół litra.
- Tak mało?
- No, niestety, żeby choć do tego było jakieś winko.

.............
Przyznam, że mnie nieco to wgięło. Pół litra wódki na osobę. Po takiej ilości to ja bym chyba się nauczył szybować. Dziwić się potem przylepiania Polakom opinii pijaków jak by się dobrze bawić, muszą się nawalić jak Meserszmity. Rozumiem, że alkohol jest często smaczny i wprawia w dobry nastrój. Z tym, że wódka rzadko kiedy jest smaczna a dla mnie nie pamiętanie co się robiło już się nie łapie pod „dobry nastrój”. Cóż, zawsze patrzyli na mnie jak na dziwaka znajomi, jak na wszelkie imprezy klasowe itp. nie przynosiłem zgrzewki piwa/ butelki wódki dla siebie tylko 1-2 piwa. Nie ukrywam, że swoją drogą jestem raczej mało litrażowy i te dwa piwa wystarczały mi zupełnie.

No chyba, że ludzie piją ze smutku. Jak rządziły pewne chomiki w pewnym kraju po środku Azji (tzw. Polandia) też czasem nachodziła mnie myśl, że po pijaku łatwiej znieść to co się wyprawia.
A jako, że co prawda partia się POprawiła, ale nasi politycy nadal potrafią doprowadzić człowieka do rozpaczy zacytuję:
„Chluśniem bo uśniem....” ;)

Zapiaszczony Plac Teatralny >> 17 grudnia 2007 10:54

W weekend byłem z Misiem na emprezie. Nazywało się to to (któreś tam) Warszawskie Spotkania Wigilijne.

Większość atrakcji była mocno nijaka, baloniki, konkursy malowania bombek dla dzieciaków. Straż miejska coś tam organizowała i wszędzie kręcili się ludziki z UKSW zbierający na coś datki. Widać było, że średnio się przykładają ale nie dziwie się. Za ciepło nie było, a oni którąś godzinę tak chodzili.

Miś został przed sceną czekając na trakcję wieczoru (o tym za chwilę) a ja właśnie przeszedłem się zobaczyć co dają ciekawego w namiotach.
Okazało się, że właśnie nic ciekawego. No jedna rzecz była w miarę ciekawa, oczywiście dziwne bym tam nie trafił (przeczucie!). Otóż reklamował się Bonduelle. Mieli stoisko gdzie for free dawali jedzenie :) Zupa pewnie z torebki ale niczego sobie (grzybowa).

Zanim przejdę do właściwego opisu jeszcze jedno spostrzeżenie jakie mieliśmy. W jednym końcu całej imprezy był tłum niesamowity. Ludzie się tłoczyli, przepychali. Niczym muchy do miodu. Okazało się, że tam rozdają za darmo ozdoby choinkowe (mocno takie sobie). Więc jak coś dają darmo to się ludzie rzucili jakby złoto rozdawali. Jakoś mi się nie chciało przepychać by dostać drętwą plastikową bomkę.

Ok. Ale koniec końców z lekkim opóźnieniem rozpoczęło się to co właściwie mnie i kobietę tam przygnało.

Czyli występ Andrzeja „Piaska” Piasecznego.
Przyznam, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Słysząc go w radiu czy telewizji nie przeszkadzał mi ale też się nim nie zachwycałem.
Na żywo jest więcej niż dobry.
Ma naprawdę niezły głos, do tego potrafi rozruszać nawet zmarzniętą publiczność i tworzyć „Show” a nie tylko stać i śpiewać. Do tego nie jest sztuczny, widać że to co robi sprawia mu radość a nie tylko odwala chałturę do kotleta. Jego zespół gra fajnie i widać, że są zgrani. Solówki na gitarze i gitarze basowej były bardzo fajne.
Tak czy inaczej uważam (mimo mrozu) godzinę występu Piaska za bardzo mile spędzoną godzinę.

Dzingyl Benz.......... >> 14 grudnia 2007 13:12

Jako że mamy dziś spotkanie świąteczne to świąteczna muzyczka (ciągle mi po głowie chodzi):

Pamiętnik Gobasa Molla... >> 12 grudnia 2007 13:26

Przez serwis Nasza Klasa zebrało mi się na wspominki.
Wygrzebałem z czeluści swój "prawie" pamiętnik. Prawie z tego powodu, że był to raczej kalendarz w którym zapisywałem dość krótkie przemyślenia i zdania niż streszczenia tego co działo się w dzień itp. Do tego mocno nie regularnie.
Przyznam, że momentami czułem jakbym czytał właśnie Adriana Molla. Chichotał bym pewnie bardziej czytając swoje wypociny gdyby nie fakt, że sam to pisałem ...
Z perspektywy czasu ciekawe jest spojrzenie co było moimi zmartwieniami i radościami w czasach podstawówki i liceum. Przynajmniej utwierdziłem się, że nawet jeśli nie bardzo to dorosłem i się zmieniłem.

Na samym serwisie też fajnie widzieć jak zmienili się znajomi z podstawówki, których tyle lat nie widziałeś. Jak koleżanki z lat szczenięcych są na zdjęciach z dziećmi i nazwiska pod którymi je znałeś są już w nawiasach jako panieńskie.

Na koniec wspominek zabrałem się za zdjęcia. Na szkolnych zdjęciach nie miałem problemu z znalezieniem się. Wystarczyło szukać najniższego chłopaka :P

Babony... >> 9 grudnia 2007 22:51

Dzisiaj byłem świadkiem dość zabawnej sytuacji. Jadem sobie tramwajem. Na jednym z przystanków po tym jak wyszło kilka osób do środka pchają się Babony. Przepychają się, niemal się nie potratują, byle mieć miejsce siedzące. Najbardziej zabawna jednak była końcówka. Gdy takie stadko (szt 3) babonów już się przepchnęło przez inne wchodzące osoby szukały miejsca by usiąść. Albo jakiejś ofiary, by nad nią podyszeć aż ustąpi miejsca. No i niestety. Jako że to było jedno wagonowe 27, to wszystkie miejsca już zajęte. Do tego przez inne babony. Nie było nad kim dyszeć! Widziałem prawdziwe zdziwienie i szok na twarzach owych babonów. Zdesperowane zebrały się w kupkę (szt 3) i zaczęły narzekać na bezsens ZTM, że na tej tak istotnej trasie (yeah right....) nie ma miejsc....

W tym momencie nie mogłem się powstrzymać i wyrwało mi się takie śmiecho-parsknięcie. Szybko zostałem zlustrowany od stóp do głowy. Niestety nie zdałem babonowego testu (nie byłem łysy, bez mohera, nie ksiądz i w dodatku z książką z jakimiś bezeceństwami* na okładce). Babony (szt 3) udały się na drugi koniec tramwaju by spokojnie ponarzekać.
:]

*- bezeceństwa na mojej książce to średnio udany anioł z metalowymi skrzydłami, żeby choć jakaś goła baba albo smok czy demon to bym zdegustowanie zrozumiał...

Podsumowując: Dobry babon to ....

1) Zmiany zmiany zmiany 2) Hobby mojego opisanie >> 27 listopada 2007 23:25

**** Notki mojej część pierwsza. Czyli zmiany jakie w życiu moim zajść niedługo muszą.****

Więc, zmieniam pracę. Na chyba lepszą. Znaczy lepszą finansowo, i sytuacyjnie (nie pada na głowę, w biurze, jest szansa awansować etc). Zmieniam z pracy którą uważałem za taką wyśnioną. Praca przy własnym Hobby, czyli zabawa i zarabianie na tym, że się dobrze bawisz. Niestety życie zweryfikowało szybko moje jak zwykle optymistyczne myślenie. Owszem praca super bo przy tym co lubię. Owszem sami znajomi ludzie. Owszem okazja poznać świat mojego hobby od tej drugiej strony. Tyle, że ta druga strona to praca w ciężkich godzinach (cały środek dnia). To nieraz wielki huk roboty. To bieganie na pocztę z paczkami 10 kg (rzadko ale mimo wszystko). Mimo to możliwość poznania jak działa sklep zajmujący się figurkami, planszówkami itp była fascynująca. I pouczająca, że to nie takie banalne jak się wydaje. Wymaga to wiele pracy, nerwów ze stali i umiejętności ogarnięcia tego całego chaosu (gromadka 10-13 latków grająca w LOTR-a bywa koszmarem, masz ochotę ich utopić po jakiś 15 minutach). Mimo to nie szkoda mi tych trzech miesięcy pracy swoim hobby. Przynajmniej wiem, że milej jest gdy hobby jest tylko hobby.

**** Notki mojej część druga. Czyli hobby mego opisanie. ****
Więc jak wiecie (lub nie) uwielbiam fantastykę wszelakiej treści, jako goblin mam dość często momenty słomianego zrywu kiedy czymś się ekscytuje wyjątkowo intensywnie, ale spora część moich zainteresowań jest nie zmienna od dość długiego czasu (siakieś 12 lat?). A wiec książki, Role Playing Games czyli w RPG. Do tego komputery (ale to w dzisiejszych czasach dość banalne). No i gry wszelkiej właściwie maści. Karciane (ileś tam różnych, ale zwykłych w tym brydża nie cierpię), komputerowe, planszowe i figurkowe. Właśnie o tych ostatnich chciałem napisać coś więcej.
Niektórzy (pozdrowienia dla Ani ;) ) uważają gry figurkowe za coś mało interesującego. Ot przestawianie małych ołowianych ludzików, rzucanie kostkami i jeszcze cieszenie się z tego. W sumie to się zgadzam. Chodzi o zabawę dwudziestoletnich dzieci ołowianymi żołnierzykami. Do tego trzeba je jeszcze pomalować. Są tacy co wolą bitewne (czyli figurkowe) gry historyczne. Przestawianie małych szermanów i T-34 jest ciekawe nie powiem. Ale ja tam wole grać czymś dziwnym (w rodzaju Dzielnej armii włoskiej albo Węgierskiej brygady pancernej :P). Dlatego też od gier o podłożu historycznym wolę zdecydowanie te które są SF czy Fantasy. Tu jeśli pomaluję jakiegoś fantastycznego stwora nikt nie będzie mi marudził że w 1943 malowanie czołgów było inne :P.
No i właśnie ostatnio był turniej jednego z systemów w jaki gram (i ostatnio wpadłem po uszy). Czyli Infinity. Taka Manga SF z klimatami ala Ghost in the Shell. Na turnieju owym udało mi się uzyskać miejsce 5-te :) (na 12 graczy nie na pięciu jak ktoś zaraz by insynuował).
Nieco granie utrudniał fakt, że byłem sędziom i czasem grę przerywali mi ludzie chcąc się o coś spytać. No ale ten cały przydługi wstęp i ciężkawa notka była tylko po to by mieć pretekst do pochwalenia się swoimi małymi ołowianymi żołnierzykami pomalowanymi przeze mnie. Nie jest to jakieś mistrzostwo w tej dziedzinie. Ale postawiłbym sobie w skali szkolnej takie solidne 3+ :)

Oto zdjęcia:





Mrooook, mrooook i cieeeemność >> 17 listopada 2007 09:50

dę dziś z moją (zdecydowanie) ładniejsza połową na "emprezę".
I zastanawiam jak się ubrać:
1) Mrocznie i czarno
2) Czarno i mrocznie
3) Goblińsko zielono
4) Inaczej (??)

Taka prawda, że jakkolwiek bym się dziwnie nie ubrał na Disorderze wielkiej sensacji nie wywołam. Jak bym nago przyszedł to też pewnie tylko połowa osób by się zdziwiła (no tylko dlatego, że zimno).

Swoją drogą jak nachodzi mnie ubrać się "cool i trendy" to spoglądam do szafy i same kolory czarne, zielenie i nieco beżowo-piaskowego. Cóż, powiedzmy, że to też jest cool i trendy :)

W sumie w dobie dzisiejszych Emo (Emu czy jak im tam, ci co tak cieeepriom) to moja szafa pełna czarnych ubrań jest trendy. :P

Jestem medialny >> 16 listopada 2007 00:54

No prawie jestem :P. Jakiś czas temu wpadł do sklepu fotograf, kręci się taki, ogląda po czym nieśmiało pyta czy będą jakieś pokazy to by zdjęcia zrobił do gazety wyborczej. No to my na to że owszem, jak chce to możemy "zagrać" tak by mógł zdjęcia porobić. Więc z gry oczywiście nic nie wyszło tylko n-razy przymiarka do zdjęć, że niby gramy. Do tego uparł się, że na zdjęciu musi być człowiek czyli siakiś gracz. Wyszło na mnie i niby grałem, dziwnie się przy tym kuląc i prawie leżąc na stole, bo inaczej mimo że nie jestem wysoki nie było mojej mordki widać. Mniejsza o większość ile trwało ale zdjęć zrobił z 100 a wybrał takie sobie :P Do tego jest oczywiście nieco tekstu. Dla laika może i jest to ok, ale jak ktoś choć trochę gra to sformułowania są fatalne. Otóż dowiedziałem się, że gram pionkami (nie figurkami...) przy pomocy linijki (nie miarki, w sumie to tak samo wygląda, nie?). Do tego jak dla mnie błąd podstawowy bo może ja się nie znam ale nazwy własne piszę się z dużej (Combined Army i Ariadna). Ale w sumie to nie ja jestem dziennikarzem gazety wybiórczej... ee tfy wyborczej :P


Poniżej zdjęcie z gazety, na którym wyszedłem nawet nawet , poza tym że jestem rozmyty i były ładniejsze zdjęcia....

Wake up the sleppy one... >> 7 listopada 2007 10:23

Razem z Młodszą* zgodnie stwierdziliśmy, że coś wisi w powietrzu co powoduje, że bardzo ciężko zwlec się z łóżka. Wiecie, człowiek ma budzik na 7:30 a wstaje 8:00 i to ledwo. :) Takie dziwne uczucie że wszystko jest ciężkie i że koniecznie ale to koniecznie musisz jeszcze pospać 15 minut. A najgłupsze jest to, że jak masz wolne to budzisz się o tej 7:45 wyspany i nie chce ci się spać. Pewnie niektórzy zaraz mi zarzucą, że i tak mam dobrze bo wstaje o jakiejś 8:00 a nie 4:00, 5:40 czy 6:00. Cóż za to w domu jestem o 20:00 (nieraz później) więc nie marudzić. :P Swoją drogą przyznam, że to jest męczące pracować 11-19. Brak czasu na cokolwiek i kogokolwiek.

* Młodsza - aka siostra, sis, łoś. Takie coś co jest prawie jak goblin, ale młodsze, sprytniejsze (zazwyczaj) i bardziej pyskate. :)

Ps. Swoją drogą wczoraj wynikło z rozmowy znajomym, że wszyscy starsi bracia mają tą samą opcję wbudowaną. Instynkt "bratowski". Ktokolwiek uprzykrzający/przeszkadzający/uszkadzający etc. siostrę otrzymuje klasyfikację "Silence, I Kill You"
I tym optymistycznym akcentem kończąc mówię na dziś Alocha. :) Czas ruszyć się do pracy.

Spice prawie Girls >> 4 listopada 2007 13:41

Jako że moda zawsze wraca, od dawna jest moda na remake'i. Ubrania które kiedyś się nosiło są modne teraz. Kręci się n-te części tych samych filmów (Terminator 3, Rocky, ma być Rambo i Indiana Jones). Czasem to wychodzi lepiej czasem gorzej. Oczywiście dotyczy to też muzyki. Zespoły które grają już nieraz dobre pół wieku wracają z nowymi singlami. I znów. Jednym wychodzi to lepiej (wiecznie niezła Madonna czy Roling Stones). Inni to tylko kiepsko odgrzewane kotlety (Modern Toking jakiś czas temu i pewnie jeszcze nie jeden zespół ale staram się ich nie trzymać w pamięci). Krążąc sobie po Youtube znalazłem coś takiego. Co prawda nie jest to na dzień dzisiejszy nowość (dodane jakieś 9 miesięcy temu) ale dla mnie nowe. Chodzi oczywiście o tytułowe Spice Girls. Nowy Singiel. Nowy Makeup. Nowa ciężka (pewnie) praca grafików i fryzjerów by z dojrzałych pań zrobić Girls. Może powinny zmienić nazwę na Spice Mamas? :P
Aha ciekawe czy poprawnie wkleję linka :)

Hit Dnia..... >> 3 listopada 2007 20:33

Tak właśnie przeszukuję net sprawdzając co dziś grają w TV. Wchodzę na stronę i mym oczom ukazuje się: Hit Dnia - Jumanji. A nieco niżej "Kraj i rok produkcji: USA 1995". Ehhh cóż takie to czasy, że w naszej telewizji hitem dnia jest film z 1995r. Jak od święta dadzą coś nowego.. A właśnie. Święta już blisko. Czeka nas jak zwykle maraton tych samych filmów. Znów "Gwiazdka u Griswoldów", "Kevin sam w Domu" itd. Już zdążyłem się przyzwyczaić. I jak nie leci to co zwykle to jakieś inne są te święta :) To prawie jak tradycja, choinka, pierogi, barszcz i Kevin po raz 834-rty biegający sam po domu. Co dziwniejsze to nadal jest nieco śmieszne.
A dziś na razie musi mi starczyć za wieczorny seans "Maska". Nie to żebym tego nie widział. Ale akurat jak na TV to dawno nie puszczali tego :)