Jakiś czas temu będąc w kurczakojadalni (czyli KFC) siedzieliśmy (ja, Miś i przyszła teściowa) obok stolika na którym dzielny młodzian prowadził sesje. I to sesje RPG. W dodatku starych dobrych D&D. Może nie było by w tym nic dziwnego że prowadził dwóm dziewczynom. A podobno kobiety w RPGi nie grają (to taki stary stereotyp). Tylko seksistowscy, niewyżyci nastolatkowie. Cóż może ja mam dziwnych znajomych ale grających kobiet znam całkiem sporo. Prowadzących również. Trzeba przyznać iż kobiety mają nieco inny styl grania a już na pewno prowadzenia niż faceci. Nie powiem, że gorszy czy lepszy. Ot inny.
Moja pierwsza grupa grających w RPG (jeszcze w podstawówce) składała się niemal po równo z dziewczyn i chłopaków. Grały równie dobrze, co prawda sceny kupowania to był dla mnie jako prowadzącego koszmar. Chłopaki wiadomo: "poproszę kolczugę, miecz, tarczę i dwie pochodnie". A pierwsze pytanie dziewczyn było: "a w jakim kolorze ma pan tuniki"... Cóż dla mnie jako nastolatka wtedy te pytania były dość skomplikowane. Znajomość kobiecej garderoby ograniczałem do rozpoznawania co to sukienka, spódnica, bluzka. Koniec. staniki to ja widziałem na wystawach w sklepie.
Cóż dziewczyny po jakimś czasie odeszły od grania z nami, zostało takie zwykłe "conano-lubne" męskie grono. Co nie znaczy, że nie grały. Miały nawet swój własny system autorski w którym chodziły na podryw i zakupy. Dokładnie nie wiem bo tyle się mi udało zorientować paskudnie po goblińsku podsłuchując jak grają.
Potem grałem i gram nadal nieraz z kobietami w grupie. Przyznam, że mają zbawienny wpływ na poziom odchamienia męskiej części graczy. Do tego jako, że ich myśli krążą czasem po innych meandrach potrafią wpaść na rozwiązania jakie typowy męski nerd nie wpadnie.
Tak pozostając w temacie gier RPG to ostatnio zdarzyło mi się widzieć nowe D&D. I wsiąkłem. O ile wychowałem się na AD&D, o ile pokochałem nową edycję D&D, zarówno 3 jak i 3.5 to najnowsza jest genialna. Wessała mnie i wypluła nosem. Jest dopracowana do drobniutkich szczegółów. Może nie jest to najrealniej oddający nasz świat system, ale nie taki ma być. To Heroic w czystej postaci, do tego niesamowicie miodny i pełen smaczków dla graczy.
Na razie muszę zdawać rzuty obronne by nie kupić sobie podręczników, niestety te są po angielsku. Ale miałem je w ręku i chyba czymś je nasączają bo kiedyś na pewno je kupie... muuuusze.
27 września 2008
26 września 2008
Kuchnia Imć Goblina, czyli: Indyk w marynacie po goblińsku.
Tym razem bez zdjęć bo nie mam jak ich wykonać, raz że nie mam czym dwa że nie ma co bo przepis był nieco spontaniczny i jest już skonsumowany.
Jak sporo różności wziął się z potrzeby chwili. Zresztą to nie przepis a prosta "sztuczka". Otóż jeśli nie wiemy co będziemy robić na obiad a mamy dostępne mięso można je umieścić w "marynacie". Ja miałem kawałki piersi indyka (takie wielkości połowy dłoni). Rozbiłem je nieco a potem ułożyłem w średnio dużym ale wysokim naczyniu. Najlepiej szklanym ale mi musiało wystarczyć plastikowe. Nie polecam jedynie metalowych bo mięso przechodzi smakiem metalu (bleaah).
Więc
- kładziemy pierwszą warstwę indyka
- sypiemy sól, czosnek, oregano, pieprz, majeranek (w proporcjach wedle uznania)
- kładziemy druga warstwę indyka
- sypiemy sól, czosnek, oregano, pieprz, majeranek (w proporcjach wedle uznania)
... itd aż ułożymy całe mięso
- kropimy to wszystko sokiem z cytryny
- zalewamy olejem lub oliwą (ja użyłem oleju), tak by pokryło całkowicie mięso.
- wstawiamy do lodówki
No dobra i gdzie ta sztuczka?
No w tym ze mięso "samo się robi" a my w tym czasie robimy cokolwiek (np. jesteśmy w pracy).
Po powrocie i odpowiednich godzinach (może leżeć i 48 godzin, moje leżakowało z 9) przygotowujemy je. I tu jest sztuczka, można je pokroić w paski i udusić z np. papryką i pomidorami (wcześniej podsmażywszy). Można pokroić w kostkę i zrobić szaszłyki. Można je po prostu usmażyć. Jest już w oleju więc nic nie trza lać na patelnię. Można jeśli jest odpowiednio duże naciąć, włożyć do środka np. żółty ser.
Ja usmażyłem na małym ogniu na patelni do tego ugotowawszy kaszę i kalafiora (w ramach surówki :) ).
Ot sztuczka :P
Trudność Przygotowania:..
Czas Przygotowania:.........
Atrakcyjność Wizualna:.....
Satysfakcja z Jedzenia: .....
Jak sporo różności wziął się z potrzeby chwili. Zresztą to nie przepis a prosta "sztuczka". Otóż jeśli nie wiemy co będziemy robić na obiad a mamy dostępne mięso można je umieścić w "marynacie". Ja miałem kawałki piersi indyka (takie wielkości połowy dłoni). Rozbiłem je nieco a potem ułożyłem w średnio dużym ale wysokim naczyniu. Najlepiej szklanym ale mi musiało wystarczyć plastikowe. Nie polecam jedynie metalowych bo mięso przechodzi smakiem metalu (bleaah).
Więc
- kładziemy pierwszą warstwę indyka
- sypiemy sól, czosnek, oregano, pieprz, majeranek (w proporcjach wedle uznania)
- kładziemy druga warstwę indyka
- sypiemy sól, czosnek, oregano, pieprz, majeranek (w proporcjach wedle uznania)
... itd aż ułożymy całe mięso
- kropimy to wszystko sokiem z cytryny
- zalewamy olejem lub oliwą (ja użyłem oleju), tak by pokryło całkowicie mięso.
- wstawiamy do lodówki
No dobra i gdzie ta sztuczka?
No w tym ze mięso "samo się robi" a my w tym czasie robimy cokolwiek (np. jesteśmy w pracy).
Po powrocie i odpowiednich godzinach (może leżeć i 48 godzin, moje leżakowało z 9) przygotowujemy je. I tu jest sztuczka, można je pokroić w paski i udusić z np. papryką i pomidorami (wcześniej podsmażywszy). Można pokroić w kostkę i zrobić szaszłyki. Można je po prostu usmażyć. Jest już w oleju więc nic nie trza lać na patelnię. Można jeśli jest odpowiednio duże naciąć, włożyć do środka np. żółty ser.
Ja usmażyłem na małym ogniu na patelni do tego ugotowawszy kaszę i kalafiora (w ramach surówki :) ).
Ot sztuczka :P
Trudność Przygotowania:..
Czas Przygotowania:.........
Atrakcyjność Wizualna:.....
Satysfakcja z Jedzenia: .....
25 września 2008
Tomasz się żeni....
No właśnie, w ramach sezonu kolejny znajomy (tym razem Tomasz :)) dał się złapać i się żeni. A raczej już się ożenił.
Byliśmy na weselu i ślubie razem z Misiem oczywiście, do tego przywiało z nami tam Fretki (bez swojego Lichonia lat 2,5), Pietię, Christofa i Goro&Tess.
Ślub był w nowym i dość dużym kościele. O ile sama budowla nie przypadła mi do gustu (wole stare kościoły nie nowomodne) o tyle sam ślub był ładny. Pannie młodej trochę łamał się głos a Pan młody mówił z przejęciem. Do tego jego uśmiech mógł sugerować kilka butelek valium zażytych po kryjomu (aczkolwiek całkiem prawdopodobne, że to było ze szczęścia). Całość przebiegła sprawnie bez jakiś długich nudnych wywodów.
Potem było wesele. Dużo ciotek, wujków i inszej nie znanej mi rodziny. Miejsce sympatyczne, orkiestra niezła (no poza wodzirejem który czasem przesadzał). Wódki dużo, jedzenia też zresztą :) (no jedna uwaga, mój rosół był zimny). Niestety nie byłem do końca ze względu na odchorowywanie choroby (dosłownie).
Ale widać było, że mimo zamieszania wokół siebie Państwo Młodzi byli po prostu szczęśliwi tym co ich właśnie spotkało.
I chyba o to chodzi.
PS. Obrączki ładne, a impreza "afterparty" dwa dni później w Paradoksie jeszcze lepsza :)
Byliśmy na weselu i ślubie razem z Misiem oczywiście, do tego przywiało z nami tam Fretki (bez swojego Lichonia lat 2,5), Pietię, Christofa i Goro&Tess.
Ślub był w nowym i dość dużym kościele. O ile sama budowla nie przypadła mi do gustu (wole stare kościoły nie nowomodne) o tyle sam ślub był ładny. Pannie młodej trochę łamał się głos a Pan młody mówił z przejęciem. Do tego jego uśmiech mógł sugerować kilka butelek valium zażytych po kryjomu (aczkolwiek całkiem prawdopodobne, że to było ze szczęścia). Całość przebiegła sprawnie bez jakiś długich nudnych wywodów.
Potem było wesele. Dużo ciotek, wujków i inszej nie znanej mi rodziny. Miejsce sympatyczne, orkiestra niezła (no poza wodzirejem który czasem przesadzał). Wódki dużo, jedzenia też zresztą :) (no jedna uwaga, mój rosół był zimny). Niestety nie byłem do końca ze względu na odchorowywanie choroby (dosłownie).
Ale widać było, że mimo zamieszania wokół siebie Państwo Młodzi byli po prostu szczęśliwi tym co ich właśnie spotkało.
I chyba o to chodzi.
PS. Obrączki ładne, a impreza "afterparty" dwa dni później w Paradoksie jeszcze lepsza :)
19 września 2008
GPS
Moja narzeczona jest moim GPS-em. Jakoś tak sie zawsze w domu dzieje, że niektóre rzeczy (no większość) gdzieś posiewam. A to gdzieś wcisnę okulary, a to kapcie, klucze, telefon, buty.. niemal cokolwiek jestem w stanie zgubić w naszym M3. I tak się składa, że w 99% przypadków moja śliczna wie co gdzie jest. Wystarczy że się kręcę w panice czegoś szukając. Ona pyta czego szukam. Ja że np. kluczy. Po czym dostaję niemal natychmiastową odpowiedź: " w dużym pokoju na biurku". :)
Nie wiem co bym bez niej zrobił, a raczej wiem: zgubiłbym się.
Aha i co jak co ale w porównaniu do takich zwykłych samochodowych GPS mój ma ładniejszą obudowę (i przyjemniejszą w dotyku :P).
Gdzie ja te okulary posiałem......
Nie wiem co bym bez niej zrobił, a raczej wiem: zgubiłbym się.
Aha i co jak co ale w porównaniu do takich zwykłych samochodowych GPS mój ma ładniejszą obudowę (i przyjemniejszą w dotyku :P).
Gdzie ja te okulary posiałem......
12 września 2008
DON
Ostatnio obejrzałem z kobietą bollywoodzki film sensacyjny: DON.
Był to mój pierwszy film z bollywood. Byłem jednak pozytywnie zaskoczony. Owszem film był specyficzny choćby ze względu na piosenki w nim (czyli w sumie to musical).
Jednak jak napisałem przed chwilą, byłem zaskoczony i to pozytywnie. Efekty specjalne (których dużo nie było) były na dobrym poziomie. Sceny walki i pościgów dobre. Piosenki nieźle się wpisywały w film sensacyjny, układy taneczne również.
W filmie widać pieniądze jakie na niego poszły, olbrzymia ilość statystów, dobre kostiumy, dużo samochodów podczas pościgów. Do tego ładne aktorki i charyzmatyczny główny aktor.
Jeśli dorzucić do tego niezłą fabułę, zwroty akcji które potrafią zaskoczyć oraz dobrą grę aktorów to jak dla mnie film jest po prostu dobry. Co prawda ogólna fabuła jest miejscami nieco oklepana, ale ciężko wymyślić kompletnie nowy film policyjno-sensacyjny.
Mimo drobnych wad, film mający 3 godziny w ogóle mi się nie dłużył.
Nie wiem jak inne filmy z bollywood ale jeśli są co najmniej tak dobre jak DON to są warte obejrzenia.
Papugując system oceniania po Pietii:
Zakręcenie Fabuły: 4/5
Sceny rzezi: 0/5
Cycki: 0/5 * (znaczy są ale wszystkie zakryte)
Lachony zwane ładnymi Lasiami: 5/5
Piosenki: 4/5 (trzy z pięciu są fajne ale jedna jest strasznie uzależniajaca i czepliwa więc punkt więcej)
Ogólna przyjemność z oglądania: 4/5
Był to mój pierwszy film z bollywood. Byłem jednak pozytywnie zaskoczony. Owszem film był specyficzny choćby ze względu na piosenki w nim (czyli w sumie to musical).
Jednak jak napisałem przed chwilą, byłem zaskoczony i to pozytywnie. Efekty specjalne (których dużo nie było) były na dobrym poziomie. Sceny walki i pościgów dobre. Piosenki nieźle się wpisywały w film sensacyjny, układy taneczne również.
W filmie widać pieniądze jakie na niego poszły, olbrzymia ilość statystów, dobre kostiumy, dużo samochodów podczas pościgów. Do tego ładne aktorki i charyzmatyczny główny aktor.
Jeśli dorzucić do tego niezłą fabułę, zwroty akcji które potrafią zaskoczyć oraz dobrą grę aktorów to jak dla mnie film jest po prostu dobry. Co prawda ogólna fabuła jest miejscami nieco oklepana, ale ciężko wymyślić kompletnie nowy film policyjno-sensacyjny.
Mimo drobnych wad, film mający 3 godziny w ogóle mi się nie dłużył.
Nie wiem jak inne filmy z bollywood ale jeśli są co najmniej tak dobre jak DON to są warte obejrzenia.
Papugując system oceniania po Pietii:
Zakręcenie Fabuły: 4/5
Sceny rzezi: 0/5
Cycki: 0/5 * (znaczy są ale wszystkie zakryte)
Lachony zwane ładnymi Lasiami: 5/5
Piosenki: 4/5 (trzy z pięciu są fajne ale jedna jest strasznie uzależniajaca i czepliwa więc punkt więcej)
Ogólna przyjemność z oglądania: 4/5
11 września 2008
Siedem Zmian
Po dość długim okresie nieaktywności mam znów internet :D
Przez ten czas sporo się zmieniło.
Raz.
Zamieszkałem wreszcie w swoim mieszkaniu.
Dwa.
Nie mieszkam sam, tylko z kobietą :) (moją na dodatek :D).
Różne były złego początki ale mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Nie mówię idealnie bo sporo jeszcze pracy przede mną by do wielu rzeczy się przyzwyczaić a od innych odzwyczaić.
Mieszkając na swoim mogę wreszcie docenić że matula zaganiała mnie (mimo mego oporu) do wielu zadań domowych. Dzięki temu nie straszne mi drobne naprawy hydrauliczno/elektryczno/stolarskie. Nie to żebym to co prawda uwielbiał robić, ale jak trzeba to nie muszę do wszystkiego wzywać specjalistów.
Trzy.
Byłem z warszawską ekipą na konwencie, zwanym Flambergiem. Przygotowania były długie (prawie rok) ale udało się w sumie tak jak chcieliśmy. Znaczy mogę się pochwalić nagroda za najlepszego gracza. Yeah! Dziękuje, dziękuję dziękuję.
(nagrodę za najlepszy strój tez otrzymałem ale moim zdaniem kto inny ją powinien otrzymać [czytaj Tess] nie ja więc się nie chwalę).
Do tego doszła nagroda za drużynę (3 miejsce) i stroje drużynowo (1 miejsce). No i znów wyszło że Warszawa to tacy straszni powergamerzy :P
Ogólnie bawiłem się super. Ciężko się bawić źle jak jesteś na wyjeździe z 150 znajomymi z całej polski.
Cztery.
Czeka mnie zmiana pracy, a dokładniej miejsca pracy. Może tak: firma w której pracuje została wykupiona już jakiś czas temu. Teraz będzie się przenosić (zarówno fizycznie jak i prawnie). No i na 100% to pracuje do końca grudnia. Czy dalej to się okaże. Na razie wiem nic.
Pięć.
Mieliśmy w Naszym mieszkaniu parapetówę. Nie wiem jak uczestnikom mi się podobało. Wniosek mam prosty co prawda: łatwiej się uczestniczy niż organizuje. Ale cieszy równo jedno i drugie.
Sześć.
Śluby... otaczają mnie ludzie pobierający się. No przynajmniej ci którzy znam. Jakaś epidemia. W pracy średnio co 2 miesiące któraś wychodzi za mąż. Wśród kolegów średnio co 3 miesiące kolejny daje się usidlić. Czekać aż tylko mnie coś dorwie :P
Siedem.
Gwoli tematyki z punktu szóstego. Moja Sis zwana potocznie siostrą (czyt. Młodsza) zaręczyła się. :) Gratulacje dla niej i dla przyszłego szwagra (dla niego większe bo sam wiem co to za stres).
W sumie na razie tyla się działo albo tyla utkwiło w mojej mózgownicy z tego okresu.
Mam cichą nadzieję ze notki będą nieco częstsze skoro znowu mam net.
Przez ten czas sporo się zmieniło.
Raz.
Zamieszkałem wreszcie w swoim mieszkaniu.
Dwa.
Nie mieszkam sam, tylko z kobietą :) (moją na dodatek :D).
Różne były złego początki ale mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Nie mówię idealnie bo sporo jeszcze pracy przede mną by do wielu rzeczy się przyzwyczaić a od innych odzwyczaić.
Mieszkając na swoim mogę wreszcie docenić że matula zaganiała mnie (mimo mego oporu) do wielu zadań domowych. Dzięki temu nie straszne mi drobne naprawy hydrauliczno/elektryczno/stolarskie. Nie to żebym to co prawda uwielbiał robić, ale jak trzeba to nie muszę do wszystkiego wzywać specjalistów.
Trzy.
Byłem z warszawską ekipą na konwencie, zwanym Flambergiem. Przygotowania były długie (prawie rok) ale udało się w sumie tak jak chcieliśmy. Znaczy mogę się pochwalić nagroda za najlepszego gracza. Yeah! Dziękuje, dziękuję dziękuję.
(nagrodę za najlepszy strój tez otrzymałem ale moim zdaniem kto inny ją powinien otrzymać [czytaj Tess] nie ja więc się nie chwalę).
Do tego doszła nagroda za drużynę (3 miejsce) i stroje drużynowo (1 miejsce). No i znów wyszło że Warszawa to tacy straszni powergamerzy :P
Ogólnie bawiłem się super. Ciężko się bawić źle jak jesteś na wyjeździe z 150 znajomymi z całej polski.
Cztery.
Czeka mnie zmiana pracy, a dokładniej miejsca pracy. Może tak: firma w której pracuje została wykupiona już jakiś czas temu. Teraz będzie się przenosić (zarówno fizycznie jak i prawnie). No i na 100% to pracuje do końca grudnia. Czy dalej to się okaże. Na razie wiem nic.
Pięć.
Mieliśmy w Naszym mieszkaniu parapetówę. Nie wiem jak uczestnikom mi się podobało. Wniosek mam prosty co prawda: łatwiej się uczestniczy niż organizuje. Ale cieszy równo jedno i drugie.
Sześć.
Śluby... otaczają mnie ludzie pobierający się. No przynajmniej ci którzy znam. Jakaś epidemia. W pracy średnio co 2 miesiące któraś wychodzi za mąż. Wśród kolegów średnio co 3 miesiące kolejny daje się usidlić. Czekać aż tylko mnie coś dorwie :P
Siedem.
Gwoli tematyki z punktu szóstego. Moja Sis zwana potocznie siostrą (czyt. Młodsza) zaręczyła się. :) Gratulacje dla niej i dla przyszłego szwagra (dla niego większe bo sam wiem co to za stres).
W sumie na razie tyla się działo albo tyla utkwiło w mojej mózgownicy z tego okresu.
Mam cichą nadzieję ze notki będą nieco częstsze skoro znowu mam net.
O som chodzi:
flamberg,
imprezy,
przeprowadzka,
siostra
Subskrybuj:
Posty (Atom)