Wczoraj moje Kochanie napisało do mnie po pracy takiego smsa (przytaczam fragment z pamięci)
"Poza tym, że dziecko rano wsadziło sobie klocek do nosa dzień był ok"
Gwoli wyjaśnienia kochanie pracuje z 4-ro letnimi skrzatami sztuk o ile dobrze pamiętam ok 20.
Pomijając wsadzenie klocka do nosa (mi się nie zdarzyło umieszczać ciał obcych w nosie albo tego nie pamiętam) to zawsze jak słyszę podobne historie zastanawia mnie jakim cudem żyję.
To co czasem wyprawiają dzieciaki zahacza o autodestrukcję. Chęć sprawdzenia wszystkiego i ciekawość powoduje, że chyba każdy z nas ma jakąś zabawną historyjkę z dzieciństwa. Co prawda zabawna to ona jest teraz nie wtedy. Mi się udało w swoim dzieciństwie chyba jedynie:
- Rozbić łuk brwiowy o biurko (zdejmując spodnie by się przebrać w piżamę)
- Prawie dać się potrącić przez autobus (śmignął mi z 10 cm ode mnie).
- Oblać wrzątkiem prawą dłoń (dobrze że tyle dzięki radom babci i wujka nie mam dziś śladów)
Do tego dochodzi wszelkie głupie zabawy na budowie, przebieganie na czerwonym, kładzenie monet na torach pociągowych, włażenie na drzewa zdecydowanie za wysoko czy puszczanie płonących modeli samolotów. Pewnie coś by się jeszcze znalazło ale w tej chwili nie pamiętam. Ciekawe, że dziś na większość tych czynności zdecydowanie bym się nie zdecydował.
Czyli wychodzi na to, że "na starość" robię się tchórzliwy. :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz