Ostatnio z przyczyn różnych (min. kupony sodexho z pracy) dość często odwiedzam kino.
Filmy jakie oglądałem jakościowo dość różne były, choć tendencja na szczęście jest wzrostowa.
Film Pierwszy czyli jak zepsuć dobry początek
**Doomsday**
Film o niedalekiej przyszłości, na terenie wysp brytyjskich wybucha epidemia mega morderczego wirusa. Władze zdesperowane, nie mogąc go okiełznać, odcinają (wielkim murem) północną część wielkiej Brytanii zostawiając tam wszystkich chorych na pastwę losu. Mija lat 25, okazuje się że mimo wszystko wirus się przedarł do przeludnionej Anglii. Rząd mając tajne informacje że na odciętym terenie ktoś żyje wysyła grupę komandosów by zdobyli antidotum które prawdopodobnie północ posiada. (Jeden z naukowców pracujących nad antidotum również został odcięty - stąd pomysł,
że musiało mu się udać).
Tyle gwoli wstępu fabuły.
Film na początku jest niezły, trzyma w napięciu, scena odcinania zarażonej Szkocji jest dobra i ciarki idą po plecach. Potem napięcie nadal nie spada,
przygotowania komandosów do wyprawy poza mur przypominają nieco przygotowania marines Obcego 2 ale w dobrym tego sensie. Napięcie trwa nadal, gdy docierają do zniszczonego miasta, opuszczonego, porośniętego dziką roślinnością. Opuszczony szpital, resztki szkieletów chorych na wirusa. Napięcie jest nadal niezłe, film jest sugestywny i fabularnie "realny".
Tyle że od tego momentu zaczyna się równia pochyła....
Co by nie spoilerować tym co mimo wszystko chcą film obejrzeć. Kolejne sceny nastrój uzyskany przez pierwsze 20 minut filmu szybko niszczą. Bzdura goni bzdurę, kalki z innych filmów są aż nazbyt widoczne. Czasem dość zabawnie łączone, jak np. scena z Mad Maxa, ucieczka po szosie przed "dzikimi" w zniszczonych samochodach. Było by fajnie gdyby nie uciekano nowiutkim Bentleyem... James Bond ucieka Mad Maxowi....
Fabuła zaczyna mocno trzeszczeć od grubych nici jakimi zaczyna być szyta. Sceny są tak przewidywalne że aż żal. To jakby początek scenariusza pisał niezły scenarzysta a dokończył 12-sto latek z zbyt wybujałą wyobraźnią.
Morał z filmu: Bentley nie jest samochodem dla czarnych (czarnoskóry bohater jako jedyny nie dobiega do niego....).
Plusy: Niezła gra Rohny Mitry, która jak na modelkę gra nieźle mimo tego co ma grać. Niezłe efekty i gwarantowane odmóżdżenia.
Minusy: Niepotrzebne sceny epatujące krwią. Fabuła się coraz bardziej sypie, z thrillera zmienia się w komedię klasy B. Szkoda na ten film pieniędzy.
Film Drugi czyli Cudze chwalicie swego nie znacie.
**Nie kłam kochanie**
Główny bohater, lowelas i podrywacz wpada w finansowe tarapaty. Rozwiązaniem ma być spadek od bajecznie bogatej ciotki. Tyle że ciotka ma prosty warunek, przekaże mu pieniądze jak się ożeni. Musi szybko znaleźć narzeczoną. A ciężko to zrobić jak zraził do siebie wszystkie znane mu kobiety.
Komedia romantyczna made in Poland. Fabuła wiadomo niezbyt skomplikowana, i przewidywalna. Ona go kocha, on ją wykorzysta, on się zakocha. Sprawa się wyda ale będzie dobrze. Jak to w każdej komedii romantycznej.
Jednak wykonanie jest bardziej polskie niż amerykańskie. Co wychodzi
filmowi na dobre, żarty są bardziej ambitne niż spadanie ze schodów. Wiele
żarcików jest pozostawionych wyobraźni i domysłom widzów zamiast jak w
amerykańskich produkcjach wywalać wszystko kawę na ławę. Do tego dochodzi dobra gra aktorów (choć mi gra Adamczyka bardziej się podobała niż memu Słońcu). Film nie jest rozwleczony, nie dłuży się. Nie raz podczas filmu cała sala wybuchała śmiechem. Może "Nie kłam kochanie" nie zostanie za długo w mojej pamięci ale nie żałuje wydanych pieniędzy.
Plusy: Sympatyczny, dobrze zagrany i autentycznie śmieszny.
Minusy: Fabuła przewidywalna, ale to nie jest wielka wada.
Film Trzeci czyli nie osądzaj książki po okładce
**Alpha Dog**
Film o bogatym dzieciaku, handlującym trawką. O nim, jego znajomych. O
jednym z dilerów z którym ma na pieńku, o pewnym porwaniu i co z tego wynikło. Studium amerykańskiej młodzieży i pewna próba zastanowienia się
czemu mimo tylu świadków zajść doszło do tragedii.
Film o przypadkowym w sumie porwaniu i jego konsekwencjach. Oparty zresztą na faktach a raczej będący ich pewną adaptacją.
Przyznaje, że poszliśmy na film nie wiedząc niemal o czym to tylko dla
nazwiska Justin Timberlake by się ponabijać jak gra. Wiadomo, piosenkarze nie potrafią grać (tak jak i modelki a biali nie potrafią skakać).
Cóż wbrew naszym oczekiwaniom Justin nie gra tam w dwóch scenach, a w 80% filmu i to gra dobrze. Zresztą moim zdaniem najmniej wyraziste role mieli w tym filmie Sharon Stone i Bruce Willis. Nie znaczy, że złe, ot nie wypadli aż tak "gwiazdorsko" na tle młodych aktorów grających większość ról w filmie.
Sam film określę krótko, bardzo bardzo dobry. Trzyma w napięciu, doskonale zagrany, zostaje w pamięci. Mija nie wiadomo kiedy, wciąga i wypluwa dwie godziny później.
A że nieco popkornowy i nieco wygładzony? ... cóż amerykański.
Plusy: Gra aktorów, fabuła, zgrabnie nakręcony (miejscami niby dokument, i nie chronologicznie).
Minusy: Popkornowy ale to nie duża wada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz