31 grudnia 2008

Bzzzzzzzzzzzz...odłączamy

Taki tam post informacyjny. Jako, że rozwiązuje umowę z Neopstradą (i pewnie podpisuje nową?) to przez czas jakiś netu mieć nie będę. Jakiś czas to znaczy od 3 dni do miesiąca. Jedynie zostaje pracowy mail jak ktoś chce mniem dorwać i ew. telefon (jak nie zapomnę odebrać:P)

PS. No i oczywiście Hepi Nju Jer for ewryłon. Czyli oby ten nowy 2009 był lepszy niż ten już w sumie bardzo krótki 2008.

:)

1 grudnia 2008

Dzingyl Benz...

Tak w ramach zbliżających się świąt. Jak i ostatnio:

30 listopada 2008

Zmiany, zmiany, zmiany...

Od poniedziałku mam nową pracę.
A właściwie starą w nowym wydaniu. Dokładnie to tak iż pracuję tak samo w nowym miejscu, na razie jeszcze w starej spółce (ale to już nie długo).
Nowe miejsce jest niedaleko Blue City (stare było przy Arkadii). Mimo iż na mapie to w sumie bliżej to uwzględniając korki wychodzi czasowo tak samo (no tak mi się zdaje, jutro przetestujemy).

Do tego nowe miejsce oznacza jakże lubiany przez niektórych (zwanych planistami czy prezesami) Open Space. Dla pracownika to różnie z tym bywa. Czasem jest dobrze, czasem beznadziejnie a czasem beznadziejnie dobrze. Znów zobaczymy w praniu.

Do zmian zalicza się też to iż nadchodząca gwiazdka i wigilia będzie pierwszą którą raczej na pewno spędzę z rodziną mojej narzeczonej. I znów, mogę sobie gdybać co i jak będzie. Wyjdzie w praniu.

Kolejna zmiana, drugi (czyt. nowy) komputer. Niby nic a jednak, wreszcie część rzeczy która nie chodzi ruszy na nowym sprzęcie (innego wyboru nie ma). Większy monitor to lepsze oglądanie filmów :)

Jak już tak mam dużo zmian to może się przefarbować na niebiesko? Albo zrobić irokeza ;P
Eeee nie, co za dużo zmian to nie zdrowo. Na razie muszę przeżyć powyższe.

24 listopada 2008

Polak na chorobowym...

Jak to z znajomym Adamem stwierdziliśmy: "coś to nasze pokolenie jakieś kruche".

Coś w tym jest. Jedni narzekają na serce, inni na oczy. Znajomy właśnie non stop łapie grypy itp, a mnie ostatnio zepsuła się szyja.
A dokładnie mięsień taki co to w szyi siedzi co się z kręgosłupem i głową (moją) łączy. Znaczy dokładnie to się skręcił. A dokładnie to przez siedzenie przed krzywo postawionym monitorem w pracy przez te bite 8 godz. dziennie się nadwerężył i nap... znacz boli.

Początkowo myślałem ze ot mnie głowa boli, źle spałem albo co. Ale jak trwało to przez dni 5 to co za dużo to nie zdrowo.

Od Pani doctor dostałem maści różne i proszki. Maści jak maści się smaruje, jedynie jedna jest nieco kłopotliwa bo ma... intensywny zapach (przez duże "I"). Mi w sumie nie przeszkadza ..bardzo. Ale moja Misiek sympatią go nie darzy.

Wracając do głównego tematu, to nie wiem czy moje pokolenie jest jakoś bardziej chorowite. Ale rok w rok na komisjach w WKU dziesiątki młodych chłopaków przedstawiają dokumenty na to iż ledwo chodzą i żyją (i przez co do wojska się nie nadają). Wiadomo, że N z nich to ściema. Ale część nie.

Polacy lubią się leczyć, lubią wymieniać co komu jest. Jak nas coś boli (nieraz tylko trochę) chętnie lecimy od razu do lekarza.

Do tego wszechobecne reklamy lekarstw, weź to, weź tamto na pewno ci będzie lepiej.
Nie ma to jak reklama lekarstwa urologicznego przy śniadaniu. Mam wrażenie, że poza narzekaniem to Polacy są zbiorowo hipochondrykami i lekomanami. W apteczkach w niektórych domach to jest więcej lekarstw niż rzeczy w lodówce.

Dobiła mnie już reklama radiowa o dzieciach niejadkach (pomijam sam fakt zmuszania do jedzenia). Przecież zamiast pomyśleć i dziecko zachęcić do jedzenia lepiej dać mu Apetizer (czy jakoś tak to się nazywało).

Powinni wynaleźć Mózgomax i wprowadzić obowiązek brania co dziennie.

Tylko jakby ludzie zaczęli myśleć to straciłyby na tym wszelkie Tańce na Lodzie, Jak Oni Śpiewają i inne tego rodzaju bzdury....

Ale cóż pomarzyć fajna rzecz. A teraz odebrałem rentgen, może Pani Doctor coś fajnego mi zdiagnozuje. A co ja też jestem Polakiem i chce pojęczeć.

4 listopada 2008

Wielofunkcyjny Robot Kuchenny (i nie tylko)G.O.B.L.I.N

Co prawda czasem dopadnie mnie moja własna głupota (patrz notka wcześniej), ale dziś stwierdziłem, że całkiem niezły ze mnie wielofunkcyjny robot kuchenny. Jednocześnie gotowałem kapustę, smażyłem boczek z cebulą do niej na patelni obok, budyń (bo Misiek nie lubi galaretki a lubi budyń) i robiłem galaretkę (bo lubię budyń ale wolę galaretkę). :)

W trakcie też zastanawiałem się nad kilkoma rzeczami, min. czy nie wykipi mi mleko, jak złożyć talię do karcianego Cthulhu, z czego skonwertować pojazdy do moich orków do Warhammera 40k, kiedy przyjdzie paczka z anglii, czy nie wykipi mi mleko, gdzie ja położyłem tą przeklętą galaretkę, czemu ten olej tak strzela, kto wygra w Usa, czy nie wykipi mi mleko i czemu pewnie tak, akurat jak będę mieszał galaretkę...

Może procesor mam niewielki ale wielowątkowy.

PS. Budyń dobry ale wyglądał jak kupa :P

PS2. Przepis na kapustę jest prosty:
- Czerwona kapusta szt 1 (nie jakaś gigantyczna)
- Jedna spora cebula
- ok 0,4-0,5 kg boczku wędzonego
- olej, ocet, ziele angielskie, liść laurowy, sól i pieprz wedle smaku

Kapustę szatkujemy. Zalewamy tak mniej więcej do połowy wodą, wrzucamy liście laurowe i ziele angielskie i gotujemy aż zmięknie kapusta.
W między czasie smażymy na ok dwóch łyżkach oleju pokrojony boczek. Jak się boczuś podsmaży dodajemy cebulę i trzymamy aż się porządnie zeszkli.
Jak kapusta zmięknie odlewamy z niej wodę.
Dodajemy boczek z cebulą (razem z olejem na którym się smażyło). Do tego ok 2 łyżek octu, sól i pieprz do smaku (kapusta stanie się różowa jak dodamy octu, tak ma być).
Jeszcze chwilę gotujemy i już.

Ilość boczku można zwiększyć jak ktoś chce więcej mięsa. :)

29 października 2008

Nagroda Darwina dla.... Goblina

Ostatnio byłem na tyle sprytny, że może aż do nagrody Darwina się nie kwalifikuje ale do nagrody za wyjątkową głupotę owszem.

Postanowiłem zamontować półkę w kuchni, półka stała już jakiś czas czekając aż ktoś ją powiesi.

Nic to, w weekend się zabrałem. Dziury wywierciłem. Pal licho że jedną musiałem ... powtarzać bo źle wymierzyłem... To nie to mnie kwalifikuje do nagrody za przygłupa tygodnia (choć mądre nie było).

Ważne, że potem postanowiłem półkę pomalować.
Miałem w domu ładny czerwony spray. Problem był w tym że brakowało w nim przycisku. Tej dyszy z której leci farba. Ale nic to.
Goblin pomyślał (krótko) i wziął ją z innego sprayu. To jeszcze głupie nie było.

Ale przecież trzeba sprawdzić czy spray działa. No to nacisnąłem...
Patrząc dokładnie w otwór wylotowy. No i dostałem sprayem po oczach, a dokładniej po jednym. Wyglądałem jak jednooka panda, albo pies z łatą na oku tyle że czerwoną.

Cóż, to za mądre nie było.

Ale nic to, przeżyłem. Jeszcze uda mi się w życiu zrobić coś głupiego. A to było na tyle wyjątkowe, że musiałem się tym pochwalić :D

22 października 2008

Śluby ostatnie starcie...

Ostatnio w ramach wyrabiania fali ślubów byłem z Peterem na ślubie koleżanki z pracy.
Niby nic nie zwykłego ale:
- tylko na ślubie nie na weselu (tu akurat w pełni rozumiem, rodzice ustawiali listę osób, no problemo)
- ślub był jakieś 120 km poza Warszawą
- byliśmy cali dwaj i tyla.

Cóż, że tylko na ślubie to spoko, wiadomo nie da sie zaprosić wszystkich których chcesz (zwłaszcza jak rodzice ustalają kogo zapraszasz). Dostaliśmy za to po sporej paczce ciast i ciasteczek na drogę :D
Że ślub poza Warszawą też nie dziwne, Katarzyna tam się urodziła i mieszka (Katarzyna pseudo Miś Kolaborant bo pracuje u nas i u TKNW).
Że tylko my dwaj tak wyszło. Nie narzekam.

Ślub ładny jak na śluby. Koleżanki żeśmy w pierwej nie poznali (tak ją odstawili, w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Msza nie przegadana, nieco padało ale nie lało (a mogło zabić!). Ogólna wyprawa guut.

PS. Po drodze, jako że byliśmy głodni i mieliśmy zapas czasu wstąpiliśmy do niemal losowej knajpy. Otóż bar w wsi Samogoszcz (na granicy z wsią Podlez) okazał się lepszy niż można się spodziewać. Za śmieszne pieniądze (nie całe 20 zł na osobę) zjedliśmy i pierwsze i drugie danie. Dla odmiany również dobre. Jakby ktoś przejeżdżał polecamy. Niestety nie pomyśleliśmy i nie zrobiliśmy zdjęcia.

PS. Cóż trza przyznać, że fala ślubów nadal trwa. Teraz planują nasze znajome Anio-Ogry oraz Macki zwane Moniko Michałami. A no i ktoś jeszcze ale to niespodziewajka.

21 października 2008

Integracja

W miniony weekend (a dokładnie czwartek-sobota) miałem firmową integrację. Wyjazd po pracy (o 15:00 co by za lekko nie było) do Piaseczna do hotelu. Hotel (nazwa Da Silva) nówka, nie śmigana stoi tam chyba z niecałe dwa miesiące czy coś około. Wystój wypas, taki jak na amerykańskich filmach. Znaczy wszystko jednakowe, wypieszczone, kolorowe i eleganckie. Zamiast kluczy karty kodowe, które prawem Murphy'ego albo były źle zakodowane (i nie dało się wejść do pokoju) albo przez kontakt z telefonem komórkowym się rozkodowywały (i nie dało się wejść do pokoju).
Jedzenie super, pokoje na prawdę śliczne do tego TV niczego sobie z dość ograniczonym zasobem programów ale i tak oglądaliśmy z Peterem tylko TVN Turbo, reszta była niestrawna (jakieś tańce z gwiazdami, polsaty itp...).

Ah byłbym zapomniał, głównie oto chodziło iż mieliśmy tam się integrować z drugą spółką (Ta która nas wykupiła, skrót TKNW). Ludzie jak ludzie z TKNW, w sumie ok. Zabawne, że jak siedziały obok siebie oba działy IT od razu było widać który to stolik :) (pewien poziom Nerd Power się tam zbierał widoczny z daleka).

A potem tance, hulanki, swawole. No raczej tańce i hulanki, przynajmniej niektórzy. Ja preferuje na firmowych spotkaniach wariant "less than more".

Ogólnie poza faktem iż w piatek nas wiatr wyziębił na integracji w lesie to było nieźle, strzelanie z wiatrówki, moknięcie, karkówka z grilla, prawie fajny taniec brzucha prawie fajnej pani i brak wyspania się co spowodowało że w sobotę po powrocie padłem.

Ogólnie o dziwo była to jedna z fajniejszych imprez firmowych na jakich byłem. Okazało się, że ludzie z TKNW nie są kosmitami, my dla nich okazaliśmy się też nie kosmitami. A że ekipa rządząca to ... ;)

8 października 2008

Nigdy nie mów deszcz....

W ramach iż pierwszy film Bollywood (DON) był niezły dałem się namówić na kolejne.

Jako, że przeciętnie lubie filmy obyczajowe/romantyczne etc Misiek wybrała filmy ogólnie uznawane za dobre (co by mnie nie straszyć czymś z przed wielu lat).

Obejrzeliśmy w niedużym odstępie:


Czasem słońce, czasem deszcz (Kabhi Khushi Kabhie Gham...)


Film ma fabułe niemal standardową, dla filmu obyczajowego.
On kocha ją, ona jego. Ona jest z biednej rodziny a jemu wybrano inną narzeczoną.
On sprzeciwia się rodzicom i odchodzi z domu.
Jego młodszy brat po 10 latach postanawia go odnaleźć.

Z fabuły to właściwie wszystko.
Ale ta w sumie prosta historia jest podana w tak uroczy sposób, że czas mija nie wiadomo kiedy.
Oglądaliśmy co prawda film na 2 raty (półtorej godziny w jeden dzień i druga połowa później).
Film powala rozmachem, stroje, wnętrza i ilość statystów jest olbrzymia.
Piosenki są czepliwe, niektóre nuciłem jeszcze długo potem.
Gra aktorska dobra a aktorki ładne :).
Dodatkowo co mi się raczej na filmidłach/romansidłach nie zdarza film po prostu wzrusza. Filmy hamerykańskie o rozpadających sie małżeństwach, chorych dzieciach etc (a jest takich na kopy) powodują u mnie jedynie nudę (ew. lekkie zainteresowanie). Zaś Czasem słońce... powodowało u mnie albo banana na twarzy albo silną podkówkę i gulę w gardle.


Do oglądania parzaście film idealny.

Zawiłość Fabuły 2/5

Przewidywalność Fabuły 3/5

Smutne momenty 5/5

Lachony czyli ładne panie 5/5 (aczkolwiek jak to w Bollywood zero nagości)

Ogólna przyjemność z oglądania 5/5 (dla singli to wyjdzie ok 3-4/5)



Nigdy nie mów żegnaj (Kabhi Alvida Naa Kehna)


Ten sam reżyser co Czasem słońce... Niemal ta sama obsada (a przynajmniej w sporej części ta sama).
Znów fabuła jest niby oklepana. On jest nieszczęśliwy w małżeństwie, żona robi karierę a jego przyszłość jako sportowca przekreślił wypadek. Ona jest nieszczęśliwa w małżeństwie bo wyszła za człowieka którego nigdy nie kochała. Spotykają się i zakochują.

I znów, pomysł prosty. Wykonanie doskonałe.
W przeciwieństwie do większości filmów zachodnich tu nie ma prostego podziału na "tego złego" w obu małżeństwach. Główni bohaterowie choć to oni są ci bardziej nieszczęśliwi to też nie są bez wad i winy.
Dodatkowo jak dla mnie film bardziej miejscami humorystyczny niż Czasem słońce, czasem deszcz. W dodatku kończy się w sumie tak fajnie nie hollywoodzko.
Może to zabrzmi górnolotnie ale dla mnie doskonały film dla osób będących w małżeństwie lub owe planujący. Pokazuje, że nie zawsze wszytko jest różowe ale z wszystkiego da się w jakiś sposób wyjść.

Znów film zdecydowanie do oglądania we dwoje.

Smutne momenty 5/5

Śmieszne momenty 4/5

Lachony czyli ładne panie 5/5

Ilość Scen w deszczu 4/5 (za dużo...)

Ogólna przyjemność z oglądania 5/5 (dla singli to wyjdzie ok 3-4/5)

27 września 2008

Dungeons and Dragons czyli Locha i Smoki

Jakiś czas temu będąc w kurczakojadalni (czyli KFC) siedzieliśmy (ja, Miś i przyszła teściowa) obok stolika na którym dzielny młodzian prowadził sesje. I to sesje RPG. W dodatku starych dobrych D&D. Może nie było by w tym nic dziwnego że prowadził dwóm dziewczynom. A podobno kobiety w RPGi nie grają (to taki stary stereotyp). Tylko seksistowscy, niewyżyci nastolatkowie. Cóż może ja mam dziwnych znajomych ale grających kobiet znam całkiem sporo. Prowadzących również. Trzeba przyznać iż kobiety mają nieco inny styl grania a już na pewno prowadzenia niż faceci. Nie powiem, że gorszy czy lepszy. Ot inny.

Moja pierwsza grupa grających w RPG (jeszcze w podstawówce) składała się niemal po równo z dziewczyn i chłopaków. Grały równie dobrze, co prawda sceny kupowania to był dla mnie jako prowadzącego koszmar. Chłopaki wiadomo: "poproszę kolczugę, miecz, tarczę i dwie pochodnie". A pierwsze pytanie dziewczyn było: "a w jakim kolorze ma pan tuniki"... Cóż dla mnie jako nastolatka wtedy te pytania były dość skomplikowane. Znajomość kobiecej garderoby ograniczałem do rozpoznawania co to sukienka, spódnica, bluzka. Koniec. staniki to ja widziałem na wystawach w sklepie.

Cóż dziewczyny po jakimś czasie odeszły od grania z nami, zostało takie zwykłe "conano-lubne" męskie grono. Co nie znaczy, że nie grały. Miały nawet swój własny system autorski w którym chodziły na podryw i zakupy. Dokładnie nie wiem bo tyle się mi udało zorientować paskudnie po goblińsku podsłuchując jak grają.

Potem grałem i gram nadal nieraz z kobietami w grupie. Przyznam, że mają zbawienny wpływ na poziom odchamienia męskiej części graczy. Do tego jako, że ich myśli krążą czasem po innych meandrach potrafią wpaść na rozwiązania jakie typowy męski nerd nie wpadnie.

Tak pozostając w temacie gier RPG to ostatnio zdarzyło mi się widzieć nowe D&D. I wsiąkłem. O ile wychowałem się na AD&D, o ile pokochałem nową edycję D&D, zarówno 3 jak i 3.5 to najnowsza jest genialna. Wessała mnie i wypluła nosem. Jest dopracowana do drobniutkich szczegółów. Może nie jest to najrealniej oddający nasz świat system, ale nie taki ma być. To Heroic w czystej postaci, do tego niesamowicie miodny i pełen smaczków dla graczy.
Na razie muszę zdawać rzuty obronne by nie kupić sobie podręczników, niestety te są po angielsku. Ale miałem je w ręku i chyba czymś je nasączają bo kiedyś na pewno je kupie... muuuusze.

26 września 2008

Kuchnia Imć Goblina, czyli: Indyk w marynacie po goblińsku.

Tym razem bez zdjęć bo nie mam jak ich wykonać, raz że nie mam czym dwa że nie ma co bo przepis był nieco spontaniczny i jest już skonsumowany.

Jak sporo różności wziął się z potrzeby chwili. Zresztą to nie przepis a prosta "sztuczka". Otóż jeśli nie wiemy co będziemy robić na obiad a mamy dostępne mięso można je umieścić w "marynacie". Ja miałem kawałki piersi indyka (takie wielkości połowy dłoni). Rozbiłem je nieco a potem ułożyłem w średnio dużym ale wysokim naczyniu. Najlepiej szklanym ale mi musiało wystarczyć plastikowe. Nie polecam jedynie metalowych bo mięso przechodzi smakiem metalu (bleaah).
Więc
- kładziemy pierwszą warstwę indyka
- sypiemy sól, czosnek, oregano, pieprz, majeranek (w proporcjach wedle uznania)
- kładziemy druga warstwę indyka
- sypiemy sól, czosnek, oregano, pieprz, majeranek (w proporcjach wedle uznania)
... itd aż ułożymy całe mięso
- kropimy to wszystko sokiem z cytryny
- zalewamy olejem lub oliwą (ja użyłem oleju), tak by pokryło całkowicie mięso.
- wstawiamy do lodówki

No dobra i gdzie ta sztuczka?

No w tym ze mięso "samo się robi" a my w tym czasie robimy cokolwiek (np. jesteśmy w pracy).
Po powrocie i odpowiednich godzinach (może leżeć i 48 godzin, moje leżakowało z 9) przygotowujemy je. I tu jest sztuczka, można je pokroić w paski i udusić z np. papryką i pomidorami (wcześniej podsmażywszy). Można pokroić w kostkę i zrobić szaszłyki. Można je po prostu usmażyć. Jest już w oleju więc nic nie trza lać na patelnię. Można jeśli jest odpowiednio duże naciąć, włożyć do środka np. żółty ser.
Ja usmażyłem na małym ogniu na patelni do tego ugotowawszy kaszę i kalafiora (w ramach surówki :) ).

Ot sztuczka :P

Trudność Przygotowania:..
Czas Przygotowania:.........
Atrakcyjność Wizualna:.....
Satysfakcja z Jedzenia: .....

25 września 2008

Tomasz się żeni....

No właśnie, w ramach sezonu kolejny znajomy (tym razem Tomasz :)) dał się złapać i się żeni. A raczej już się ożenił.

Byliśmy na weselu i ślubie razem z Misiem oczywiście, do tego przywiało z nami tam Fretki (bez swojego Lichonia lat 2,5), Pietię, Christofa i Goro&Tess.

Ślub był w nowym i dość dużym kościele. O ile sama budowla nie przypadła mi do gustu (wole stare kościoły nie nowomodne) o tyle sam ślub był ładny. Pannie młodej trochę łamał się głos a Pan młody mówił z przejęciem. Do tego jego uśmiech mógł sugerować kilka butelek valium zażytych po kryjomu (aczkolwiek całkiem prawdopodobne, że to było ze szczęścia). Całość przebiegła sprawnie bez jakiś długich nudnych wywodów.

Potem było wesele. Dużo ciotek, wujków i inszej nie znanej mi rodziny. Miejsce sympatyczne, orkiestra niezła (no poza wodzirejem który czasem przesadzał). Wódki dużo, jedzenia też zresztą :) (no jedna uwaga, mój rosół był zimny). Niestety nie byłem do końca ze względu na odchorowywanie choroby (dosłownie).

Ale widać było, że mimo zamieszania wokół siebie Państwo Młodzi byli po prostu szczęśliwi tym co ich właśnie spotkało.

I chyba o to chodzi.

PS. Obrączki ładne, a impreza "afterparty" dwa dni później w Paradoksie jeszcze lepsza :)

19 września 2008

GPS

Moja narzeczona jest moim GPS-em. Jakoś tak sie zawsze w domu dzieje, że niektóre rzeczy (no większość) gdzieś posiewam. A to gdzieś wcisnę okulary, a to kapcie, klucze, telefon, buty.. niemal cokolwiek jestem w stanie zgubić w naszym M3. I tak się składa, że w 99% przypadków moja śliczna wie co gdzie jest. Wystarczy że się kręcę w panice czegoś szukając. Ona pyta czego szukam. Ja że np. kluczy. Po czym dostaję niemal natychmiastową odpowiedź: " w dużym pokoju na biurku". :)

Nie wiem co bym bez niej zrobił, a raczej wiem: zgubiłbym się.

Aha i co jak co ale w porównaniu do takich zwykłych samochodowych GPS mój ma ładniejszą obudowę (i przyjemniejszą w dotyku :P).


Gdzie ja te okulary posiałem......

12 września 2008

DON

Ostatnio obejrzałem z kobietą bollywoodzki film sensacyjny: DON.
Był to mój pierwszy film z bollywood. Byłem jednak pozytywnie zaskoczony. Owszem film był specyficzny choćby ze względu na piosenki w nim (czyli w sumie to musical).
Jednak jak napisałem przed chwilą, byłem zaskoczony i to pozytywnie. Efekty specjalne (których dużo nie było) były na dobrym poziomie. Sceny walki i pościgów dobre. Piosenki nieźle się wpisywały w film sensacyjny, układy taneczne również.
W filmie widać pieniądze jakie na niego poszły, olbrzymia ilość statystów, dobre kostiumy, dużo samochodów podczas pościgów. Do tego ładne aktorki i charyzmatyczny główny aktor.
Jeśli dorzucić do tego niezłą fabułę, zwroty akcji które potrafią zaskoczyć oraz dobrą grę aktorów to jak dla mnie film jest po prostu dobry. Co prawda ogólna fabuła jest miejscami nieco oklepana, ale ciężko wymyślić kompletnie nowy film policyjno-sensacyjny.
Mimo drobnych wad, film mający 3 godziny w ogóle mi się nie dłużył.

Nie wiem jak inne filmy z bollywood ale jeśli są co najmniej tak dobre jak DON to są warte obejrzenia.

Papugując system oceniania po Pietii:

Zakręcenie Fabuły: 4/5

Sceny rzezi: 0/5

Cycki: 0/5 * (znaczy są ale wszystkie zakryte)

Lachony zwane ładnymi Lasiami: 5/5

Piosenki: 4/5 (trzy z pięciu są fajne ale jedna jest strasznie uzależniajaca i czepliwa więc punkt więcej)

Ogólna przyjemność z oglądania: 4/5

11 września 2008

Siedem Zmian

Po dość długim okresie nieaktywności mam znów internet :D

Przez ten czas sporo się zmieniło.
Raz.
Zamieszkałem wreszcie w swoim mieszkaniu.

Dwa.
Nie mieszkam sam, tylko z kobietą :) (moją na dodatek :D).
Różne były złego początki ale mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Nie mówię idealnie bo sporo jeszcze pracy przede mną by do wielu rzeczy się przyzwyczaić a od innych odzwyczaić.
Mieszkając na swoim mogę wreszcie docenić że matula zaganiała mnie (mimo mego oporu) do wielu zadań domowych. Dzięki temu nie straszne mi drobne naprawy hydrauliczno/elektryczno/stolarskie. Nie to żebym to co prawda uwielbiał robić, ale jak trzeba to nie muszę do wszystkiego wzywać specjalistów.

Trzy.
Byłem z warszawską ekipą na konwencie, zwanym Flambergiem. Przygotowania były długie (prawie rok) ale udało się w sumie tak jak chcieliśmy. Znaczy mogę się pochwalić nagroda za najlepszego gracza. Yeah! Dziękuje, dziękuję dziękuję.
(nagrodę za najlepszy strój tez otrzymałem ale moim zdaniem kto inny ją powinien otrzymać [czytaj Tess] nie ja więc się nie chwalę).
Do tego doszła nagroda za drużynę (3 miejsce) i stroje drużynowo (1 miejsce). No i znów wyszło że Warszawa to tacy straszni powergamerzy :P
Ogólnie bawiłem się super. Ciężko się bawić źle jak jesteś na wyjeździe z 150 znajomymi z całej polski.

Cztery.
Czeka mnie zmiana pracy, a dokładniej miejsca pracy. Może tak: firma w której pracuje została wykupiona już jakiś czas temu. Teraz będzie się przenosić (zarówno fizycznie jak i prawnie). No i na 100% to pracuje do końca grudnia. Czy dalej to się okaże. Na razie wiem nic.

Pięć.
Mieliśmy w Naszym mieszkaniu parapetówę. Nie wiem jak uczestnikom mi się podobało. Wniosek mam prosty co prawda: łatwiej się uczestniczy niż organizuje. Ale cieszy równo jedno i drugie.

Sześć.
Śluby... otaczają mnie ludzie pobierający się. No przynajmniej ci którzy znam. Jakaś epidemia. W pracy średnio co 2 miesiące któraś wychodzi za mąż. Wśród kolegów średnio co 3 miesiące kolejny daje się usidlić. Czekać aż tylko mnie coś dorwie :P

Siedem.
Gwoli tematyki z punktu szóstego. Moja Sis zwana potocznie siostrą (czyt. Młodsza) zaręczyła się. :) Gratulacje dla niej i dla przyszłego szwagra (dla niego większe bo sam wiem co to za stres).

W sumie na razie tyla się działo albo tyla utkwiło w mojej mózgownicy z tego okresu.
Mam cichą nadzieję ze notki będą nieco częstsze skoro znowu mam net.

20 lipca 2008

Zakupiono w auchan...

Właśnie wróciliśmy z zakupów w Wola Park w Auchan, kupując tysiąc i jeden niezbędników do mieszkania:
Oto co się znalazło na paragonie:
- Torba Ekologiczna x2 (jakoś to trza przytachać)
- Mleko 1l x4
- Kitekat x4
- Pronto przeciw kurzowi
- Pur Lemon
- Płyn do mycia szyb
- Mleczko do czyszczenia (wanny itp)
- Ajax Spray
- Pojemnik na żywność x4 (w różnych rozmiarach)
- Ściereczki domowe x2
- Herbata Tetley
- Mięta
- Przyprawy: Chili
- Przyprawy: Curry
- Przyprawy: Pieprz czarny
- Makron x2
- Papier toaletowy Eko
- Worek na śmieci premium x3
- Rękawice gumowe
- Gąbka zmywak opakowanie szt.5
- Mydło Palmolive x3
- Żelazko Łucznik
- Żarówki różnego rodzaju x9
- Grzebień
- Wykałaczki drewniane
- Pasta Colgate
- Pastella Tuńczyk
- Pastella Łosoś
- Pastella Pstrąg
- Zestaw waciki + patyczki do uszu
- Łyżka wazowa "Tonga"
- Łyżka drewniana
- Tłuczek do mięsa
- Worki do odkurzacza x3

Oczywiście powinniśmy kupić więcej. Ale brak rąk. Trza dokupić proszek do prania, olej, różne różności do jedzenia (cukier, mąka, etc). Się dokupi.
Ale powoli zaczynamy zapełniać dom szpargałami :D

19 lipca 2008

The Day.... czyli na co dybie w wielorybie czubek nosa eskimosa.

Nawet nie wiedziałem, że tyle książek mieści się w moich szafkach. I to nawet po odłożeniu na bok tych do wywalenia. Dużo.... I czemu papier jest taki ciężki.
Cóż gwoli wyjaśnienia o czym ja bredzę.
Przeprowadzam się. A raczej wyprowadzam. Na swoje, moje i tylko moje :) No choć bardziej nasze. Moje i Słońca. O!

Więc należy wszystkie zabawki popakować i zanieść. Dobrze że nie daleko co nie znaczy, że nagle zrobiły się lżejsze.

Miejsce zaś gdzie się przenoszę to mieszkanie czyli Nora Goblińska nr. 59. Ładna przytulna i trzy komorowa. W sumie urządzona nieźle ale część wystroju który poprzednia właścicielka (trolica pewnie) wybierała dość .. specyficznie. Część wystroju jest jakby to powiedzieć... wątpliwa estetycznie. Ale się poprawi (co ja nie zrobię?).
Może nie wszystko na raz, ale się zrobi. Jeszcze nie wszystko umim ale sie nauczę. Mam zamiar podpytać pewne Ogry w sprawach budowlanych jako bieglejsze w tym temacie.

A poza tym co za różnica jakie ważne że własne. O!

11 lipca 2008

Kuchnia Imć Goblina czyli:
Parówki z pomidorami i fasolą

Będąc raz głodnym zawędrowałem do Tesco i zastanawiałem się co sobie kupić na obiad. Ale jak to mówią "osiołkowi w żłoby dano". Był po prostu za duży wybór. Czy kupić gotowe danie, frytki, pizze, coś ze słoika, makaron i sos do tego?
Za dużo wyboru i nie mogłem się zdecydować kręcąc się między półkami bez zdecydowania. Do tego chciałem wydać na obiad nie więcej niż 10 zł. W końcu zdesperowany i zły sam na siebie postanowiłem zrobić coś sam i tak powstała niniejsza potrawa.

By przygotować to mimo proste i niezłe danie potrzebujemy (ilość na dwie duże porcje):
- 3 średnie pomidory
- parówki
- puszkę fasoli (ja użyłem białej, może być i czerwona)
- łyżka oleju





Następnie kroimy parówki, w kawałki. Ja dodatkowo nacinam te kawałki poprzecznie dzięki czemu po usmażeniu ładnie się zawijają.



I na patelnie (wcześniej umieszczamy na patelni ową łyżkę oleju)


Następnie kroimy pomidora w cząstki:


Jak parówki zaczną sie rumienić wrzucamy pomidory, a po chwili fasolę z puszki (ale bez zalewy, trzeba odsączyć).
Smażymy na małym ogniu, pomidory muszą się rozpaść i rozklapciać. W połowie smażenia (po jakiś 5-6 minutach) dodajemy przyprawy, ja dodałem mieszanki "włoskiej" czyli: sól, rozmaryn, tymianek, papryka słodka, pieprz, cząber, bazylia, estragon.





I po jakiś 10-15 minutach, mamy takie oto coś:



Trudność Przygotowania:..
Czas Przygotowania:.........
Atrakcyjność Wizualna:.....
Satysfakcja z Jedzenia: .....

Podsumowując: Danie jest banalnie proste w przygotowaniu. Wyszło smaczne aczkolwiek robiłem lepsze. Dodanie makaronu zdecydowanie by pomogło. Jest dobre ale nie rewelacyjne, czegoś w nim brak.

Ocena Ogólna:.....