26 lipca 2011

A imię jego Trzy De

Ostatnio niemalże wszystkie firmy mają na plakatach dumne i szumne 3D.

Oznacza to iż w filmie jest w najlepszym razie scena lub trzy które są „3D”. O ile film Avatar cały był robiony pod owy efekt co sprawiało jakieś tam wrażenie o tyle w innych filmach 3D jest dorzucane na sam koniec. Nie kręci się filmu myśląc jak to będzie wyglądać w owym trójwymiarze, po prostu daje się kilka scen magikom od efektów specjalnych i tyle.

Powoduje to że chcąc obejrzeć taki film siedzisz jak debil dwie godziny w okularach która ani nie są wygodne ani nie polepszają jakości normalnego obrazu. Siedzisz w tych pinglach tylko po to obejrzeć dwie sceny z efektem głębi.

Właśnie, dla mnie owe 3D zdecydowanie nie jest 3D. Obraz nadal jest płaski, ma tylko efekt tego że jest widać głębię i drugi czy trzeci plan. Może ja źle rozumuje ale jeśli coś jest trójwymiarowe to jak sama nazwa wskazuje ma trzy wymiary. Wysokość, szerokość i głębokość.

A to co widzimy w kinie to nie trójwymiar, to dwa wymiary sprawiające wrażenie że niby są trzy.

Trójwymiarowe jest dla mnie to:



A tak na prawdę 3D będzie dla mnie film który będzie można obejrzeć z każdej strony, i z każdej będzie wyglądał inaczej. Tak byśmy sami mogli decydować czy chcemy "stać i oglądać" scenę z przodu czy z tyłu.

Wiem że ogólnie marudzę, ale mam wrażenie że większość ludzi daje się nabić w butelkę. Po hasłem 3D ogląda filmy 2D, z kilkoma bajerami komputerowymi, z niewygodnymi okularami i płacąc za bilet więcej niż normalnie. Dlatego o ile film nie będzie robiony jako dedykowany pod efekt 3D (a tak na prawdę 2,5 D) - jak Avatar, gdzie przynajmniej płacę za multum efektów specjalnych. To moim zdaniem nie ma sensu płacić nieraz dwukrotnie więcej.

Pomijając fakt że istnieją kina 5D, ciekawe jak uzyskali piąty wymiar.
(tak wiem że chodzi o 5 zmysłów, ale co to ma do wymiarów??)



5D? WTF!?

PS. Tak przy okazji, Avatar mi się nie podobał, był nudny, przewidywalny, przegadany i zbyt cukierkowo komputerowy. Bleah...